Siedzieli
naprzeciw siebie i oboje czuli się nieswojo. Jakby należeli
do innych światów. Dwie osoby, dwa charaktery, kompletnie do siebie
nieprzystające. Pelagiusz kilka razy próbował zagaić rozmowę,
ale był zbywany albo milczeniem albo półsłówkami. Milczenie
kobiety coraz bardziej go krępowało, więc sam zaczął opowiadać.
O swoim dzieciństwie, o wielkim nawróceniu, o pielgrzymowaniu.
Słuchała, choć nie wiedział czy ją to naprawdę zainteresowało.
Wreszcie
skończył i zamilkł. Czekał na jakąś reakcję, ale przez dłuższy
czas panowało milczenie. Wreszcie popatrzyła na niego i
powiedziała:
-
To co robisz jest daremne.
-
Co przez to rozumiesz? - był zdziwiony i nieco oburzony.
-
Poświęcasz życia dla idei, która nie ma sensu.
-
Przecież Bóg jest... - zaczął i na chwilę umilkł szukając
właściwych słów, bo dokładnie nie wiedział i nie rozumiał
czego dotyczyła jej krytyka.
-
Jestem Weronika - stwierdziła ni z tego ni z owego. Potem nie
wiadomo dlaczego ani jak to się stało, ale jakoś tak od słowa do
słowa opowiedziała mu wszystko co zaszło. O dzieciństwie sieroty.
O zdobytej pozycji czarownicy. Wreszcie o całej tej wielkiej
masakrze i swojej w niej roli. O swoich wątpliwościach i załamaniu
psychicznym.
-
Chcesz powiedzieć, że to ty zrobiłaś? - zapytał Pelagiusz z
niedowierzaniem, w zasadzie zapominając zupełnie, że przecież
rozmawia z czarownica, złą i z góry potępioną przez duchownych
kobietą - Władze kościelne twierdzą, że to był cud. Bóg
interweniował i ocalił swój lud...
-
Ja tam byłam i wiem co widziałem i co zrobiłam. Boga nie widziałam
i nie wiem co robił w tym czasie...
-
Przemawia przez ciebie pycha. Zaprzeczasz dziełom bożym?
-
Gdyby to było takie proste - odparła gorzko Weronika - Chciałabym
uznać, że nie miałam w tej masakrze żadnego udziału. Wierz mi,
poczułabym się znacznie
lepiej. Może chciałabym
wierzyć w jakiegoś opiekuńczego Boga, który dba o ludzi. Jednak
jakoś nigdy tej opieki nie widziałam.
-
Nie mogę w to uwierzyć. Ludzie nie potrafią robić takich rzeczy -
odparł, jakby nie słyszał jej ostatnich słów.
W
odpowiedzi czarownica skinęła lekko ręką i ognisko zgasło.
Znaleźli się w całkowitej ciemności. Po chwili znowu pojawiły
się płomienie i wszystko było jak przedtem.
-
Teraz wierzysz? Mogłam to zrobić bez żadnych gestów, ale chciałam
byś zrozumiał co się dzieje.
-
Niesamowite! - zawołał wstrząśnięty pielgrzym
-
Wracając do tematu... Co w takim razie twój Bóg powie o tym co
zrobiłam?
-
Przebaczy, a nawet zrozumie.... - odpowiedział machinalnie. Dopiero
po chwili uświadomił sobie, że sytuacja nie należy do tych
prostych i podlegających katechizmowym regułkom. Co właściwie Bóg
miał przebaczać, skoro ona tego nie zrobiła?
-
Tak? To znaczy, że niespecjalnie przejmuje się tysiącami zabitych
dzieci.
-
To nie tak... - Pelagiusz zająknął się na chwilę - Jemu zależy
na każdym, ale co się stało to już się stało. Ty potrzebujesz
teraz jego przebaczenia. Musisz też przebaczyć sama sobie - cały
czas czuł absurdalność swojego wywodu.
-
Twierdzisz, że jest wszechmocny. To czemu w ogóle dopuścił do
takiej sytuacji? - czarownica zadała pytanie trapiące wierzących
od wieków, choć dla niej zapewne było dość odkrywcze.
-
Szanuje naszą wolność. Ci koczownicy też wybrali...
-
Czyli stali się ofiarami własnych wyborów, a nie mojego ognia? -
zakpiła Weronika
-
Upraszczasz. Wiele spraw trudno ogarnąć ludzkim umysłem.
Usłyszeli
dziwne hałasy, które powoli narastały. Wreszcie w wejściu do
jaskini pojawił się niedźwiedź tocząc przed sobą jakąś
beczułkę. Spojrzał ciekawie na obecnych i przymrużył lekko
ślepia.
-
Nareszcie cię znalazłem. - stwierdził jakby do tej pory nie
wiedział, gdzie jej szukać - Mam tu beczułkę niezłego miodu
pitnego. Najlepszą, jaką udało mi się ukraść - mruknął już
nieco ciszej. Pelagiusz wpatrywał się w niego szeroko otwartymi
oczami. Potem powoli podniósł rękę i się z namaszczeniem
przeżegnał.
-
Nie musisz tak machać łapą, - powiedział miś - nie zeżrę cię.
Na razie! Chyba, że chodzi ci o tę drobną kradzież. Weź jednak
pod uwagę, że to lepsze, niż rozszarpanie właściciela beczułki.
-
Jesteś demonem!? - ni to stwierdził ni zapytał tamten.
-
Hm... - to była cała odpowiedź. Niedźwiedziowi już dawno
znudziły się tłumaczenia, a zresztą po części był demonem,
więc tym bardziej nie chciało mu się odpowiadać.
Okazało
się, że nie był to jedyny gość jaki zjawił się w jaskini. Po
chwili pojawił się też mężczyzna w czerni. Zmierzyli się
wzrokiem z niedźwiedziem. Potem nowo przybyły usiadł bez słowa
przy ognisku. Weronika miała jakieś mgliste wspomnienia związane z
jego osobą, ale nie potrafiła ich dokładnie zlokalizować ani w
czasie ani w miejscu. Natomiast Pelagiusz poczuł się bardzo źle w
pobliżu dziwnej narastającej obecności przybysza. Czuł, że to
ktoś kogo powinien się wystrzegać.
Groza
narastała i obejmowała coraz większe połacie kraju. Z pogranicza
powoli rozlewała się coraz bliżej stolicy. Ataki zwierząt, dziwne
zwidy i strach. Strach paraliżujący
wszystkich. Niektórzy
uciekali do miast uważając, że za murami będzie bezpieczniej. Kto
miał możliwość zatrzymywał się u krewnych w mieście. Inni
musieli zostać, bo nie mieli dokąd pójść, a jeszcze inni nie
chcieli mimo zagrożenia rozstawać się z dobytkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz