sobota, 21 lipca 2018

Czarownica i święty cz. 2


Siedzieli naprzeciw siebie i oboje czuli się nieswojo. Jakby należeli do innych światów. Dwie osoby, dwa charaktery, kompletnie do siebie nieprzystające. Pelagiusz kilka razy próbował zagaić rozmowę, ale był zbywany albo milczeniem albo półsłówkami. Milczenie kobiety coraz bardziej go krępowało, więc sam zaczął opowiadać. O swoim dzieciństwie, o wielkim nawróceniu, o pielgrzymowaniu. Słuchała, choć nie wiedział czy ją to naprawdę zainteresowało.

Wreszcie skończył i zamilkł. Czekał na jakąś reakcję, ale przez dłuższy czas panowało milczenie. Wreszcie popatrzyła na niego i powiedziała:
- To co robisz jest daremne.
- Co przez to rozumiesz? - był zdziwiony i nieco oburzony.
- Poświęcasz życia dla idei, która nie ma sensu.
- Przecież Bóg jest... - zaczął i na chwilę umilkł szukając właściwych słów, bo dokładnie nie wiedział i nie rozumiał czego dotyczyła jej krytyka.
- Jestem Weronika - stwierdziła ni z tego ni z owego. Potem nie wiadomo dlaczego ani jak to się stało, ale jakoś tak od słowa do słowa opowiedziała mu wszystko co zaszło. O dzieciństwie sieroty. O zdobytej pozycji czarownicy. Wreszcie o całej tej wielkiej masakrze i swojej w niej roli. O swoich wątpliwościach i załamaniu psychicznym.
- Chcesz powiedzieć, że to ty zrobiłaś? - zapytał Pelagiusz z niedowierzaniem, w zasadzie zapominając zupełnie, że przecież rozmawia z czarownica, złą i z góry potępioną przez duchownych kobietą - Władze kościelne twierdzą, że to był cud. Bóg interweniował i ocalił swój lud...
- Ja tam byłam i wiem co widziałem i co zrobiłam. Boga nie widziałam i nie wiem co robił w tym czasie...
- Przemawia przez ciebie pycha. Zaprzeczasz dziełom bożym?
- Gdyby to było takie proste - odparła gorzko Weronika - Chciałabym uznać, że nie miałam w tej masakrze żadnego udziału. Wierz mi, poczułabym się znacznie lepiej. Może chciałabym wierzyć w jakiegoś opiekuńczego Boga, który dba o ludzi. Jednak jakoś nigdy tej opieki nie widziałam.
- Nie mogę w to uwierzyć. Ludzie nie potrafią robić takich rzeczy - odparł, jakby nie słyszał jej ostatnich słów.
W odpowiedzi czarownica skinęła lekko ręką i ognisko zgasło. Znaleźli się w całkowitej ciemności. Po chwili znowu pojawiły się płomienie i wszystko było jak przedtem.
- Teraz wierzysz? Mogłam to zrobić bez żadnych gestów, ale chciałam byś zrozumiał co się dzieje.
- Niesamowite! - zawołał wstrząśnięty pielgrzym
- Wracając do tematu... Co w takim razie twój Bóg powie o tym co zrobiłam?
- Przebaczy, a nawet zrozumie.... - odpowiedział machinalnie. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że sytuacja nie należy do tych prostych i podlegających katechizmowym regułkom. Co właściwie Bóg miał przebaczać, skoro ona tego nie zrobiła?
- Tak? To znaczy, że niespecjalnie przejmuje się tysiącami zabitych dzieci.
- To nie tak... - Pelagiusz zająknął się na chwilę - Jemu zależy na każdym, ale co się stało to już się stało. Ty potrzebujesz teraz jego przebaczenia. Musisz też przebaczyć sama sobie - cały czas czuł absurdalność swojego wywodu.
- Twierdzisz, że jest wszechmocny. To czemu w ogóle dopuścił do takiej sytuacji? - czarownica zadała pytanie trapiące wierzących od wieków, choć dla niej zapewne było dość odkrywcze.
- Szanuje naszą wolność. Ci koczownicy też wybrali...
- Czyli stali się ofiarami własnych wyborów, a nie mojego ognia? - zakpiła Weronika
- Upraszczasz. Wiele spraw trudno ogarnąć ludzkim umysłem.
Usłyszeli dziwne hałasy, które powoli narastały. Wreszcie w wejściu do jaskini pojawił się niedźwiedź tocząc przed sobą jakąś beczułkę. Spojrzał ciekawie na obecnych i przymrużył lekko ślepia.


- Nareszcie cię znalazłem. - stwierdził jakby do tej pory nie wiedział, gdzie jej szukać - Mam tu beczułkę niezłego miodu pitnego. Najlepszą, jaką udało mi się ukraść - mruknął już nieco ciszej. Pelagiusz wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. Potem powoli podniósł rękę i się z namaszczeniem przeżegnał.
- Nie musisz tak machać łapą, - powiedział miś - nie zeżrę cię. Na razie! Chyba, że chodzi ci o tę drobną kradzież. Weź jednak pod uwagę, że to lepsze, niż rozszarpanie właściciela beczułki.
- Jesteś demonem!? - ni to stwierdził ni zapytał tamten.
- Hm... - to była cała odpowiedź. Niedźwiedziowi już dawno znudziły się tłumaczenia, a zresztą po części był demonem, więc tym bardziej nie chciało mu się odpowiadać.
Okazało się, że nie był to jedyny gość jaki zjawił się w jaskini. Po chwili pojawił się też mężczyzna w czerni. Zmierzyli się wzrokiem z niedźwiedziem. Potem nowo przybyły usiadł bez słowa przy ognisku. Weronika miała jakieś mgliste wspomnienia związane z jego osobą, ale nie potrafiła ich dokładnie zlokalizować ani w czasie ani w miejscu. Natomiast Pelagiusz poczuł się bardzo źle w pobliżu dziwnej narastającej obecności przybysza. Czuł, że to ktoś kogo powinien się wystrzegać.

Groza narastała i obejmowała coraz większe połacie kraju. Z pogranicza powoli rozlewała się coraz bliżej stolicy. Ataki zwierząt, dziwne zwidy i strach. Strach paraliżujący wszystkich. Niektórzy uciekali do miast uważając, że za murami będzie bezpieczniej. Kto miał możliwość zatrzymywał się u krewnych w mieście. Inni musieli zostać, bo nie mieli dokąd pójść, a jeszcze inni nie chcieli mimo zagrożenia rozstawać się z dobytkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz