Tej
nocy
miód lał się strumieniem regulowanym tylko zręczną łapą
niedźwiedzia. Weronika spoglądała na trzy postacie siedzące przy
ognisku. Pelagiusz już dawno zamilkł. Nie wiadomo, czy uznał się
za pokonanego w niedokończonej dyskusji, czy może wręcz przeciwnie
- uznał, że jego argumenty były na tyle trafne, że nic dodawać
nie musi. Najbardziej niepokojąca była trzecia postać. Mężczyzna
w czerni ciągle jej coś przypominał. Niepokoił ją i wyczuwała w
nim coś co nie było może zagrożeniem, ale też nie gwarantowało
bezpieczeństwa. Budził bardzo skrajne emocje.
Nagle
sobie przypomniała! Było to jak błysk pioruna na bezchmurnym
niebie. Kątem oka, tuż przed bitwą na Burzowych Wzgórzach...
(Swoją drogą - ta nazwa pojawiła się dopiero po bitwie, bo dobrze
brzmiała. Wcześniej nikt jakoś nie nazywał tych wzgórków zbyt
górnolotnie.) Wtedy mignęła jej na jednym z odległych pagórków
postać w czerni. To był on? Tak! To na pewno był on! Ktoś, kto
jakimś dziwnym sposobem pomnożył jej moc i możliwości. Choć nie
miała na to żadnych dowodów, teraz już była pewna.