wtorek, 6 lutego 2018

Pobożność i konieczność Pietatis opus cz. 2


Miś jak zawsze swoim zwyczajem wpakował się do chaty bez pytania i rozejrzał za czymś do jedzenia. Weronika była na to gotowa.
- Zima się skończyła, to i jedzenia więcej - stwierdził zwierzak chrupiąc ciasteczka - Jak lekcje u Eleonory?
- Dobrze, chyba nawet za dobrze. Boję się tego czego się nauczyłam lub może raczej dowiedziałam, że potrafię. Z tego nic dobrego nie będzie.

- Hm - niedźwiedź poczochrał się łapą w zamyśleniu - Coś w tym jest. Od jakiegoś czasu czuję niepokój. Szykuje się jakaś większa rozróba. Nie pozwól, by cię w nią wciągnęli.
- Jaka rozróba? Kto i w co ma mnie wciągnąć?
- Tego nie wiem, ale twoje ostatnie znajomości są niebezpieczne. Czarownice, królowie i takie tam...
- Też jestem czarownicą i do tego wiedźmą bojową!
- No właśnie i w tym kłopot! Po co są wiedźmy bojowe, jak nie do boju? - spojrzał na dziewczynę wyjątkowo przenikliwie. Już nie był tylko sympatycznym żarłokiem. Coś w nim było niepokojącego. Pomyślała, że dobrze, iż jest jej przyjacielem.
- Jak cię w coś wciągną i wyjdzie z tego bałagan, to znowu będę musiał pourywać parę łbów - dokończył swoje rozważania, dokończył też ciasteczka i wyszedł.


Konrad miotał się po komnacie. Jako król nie przypominał już niepewnego młodzieńca, jakim był jeszcze kilka miesięcy temu. Nabrał pewności siebie i nieco przytył, choć wciąż raczej był mężczyzną dość przystojnym. Teraz rozsadzała go wściekłość. Czuł się bezradny. Słyszał już wystarczająco dużo o losie sąsiednich królestw i księstw. Słyszał o masakrach, o strasznych rzeziach. Co by nie mówić na jego temat - czuł się odpowiedzialny za powierzone sobie państwo i za zamieszkujących je ludzi. Tylko, że... Czym niby miał teraz tych ludzi bronić? Tę zaniedbaną garstką żołdaków zwanych szumnie armią? Porządkując sprawy w kraju nie miał jeszcze możliwości odbudowania wojska. Nawet gdyby miał, niewiele by to zmieniło. Waleczny książę Henryk Żelazna Czaszka dysponował dużą i karną armią. I co? Został starty z ziemi. W jednej jedynej bitwie. Trudno to nawet było nazwać bitwą, chyba raczej rzezią. O innych władcach nawet nie ma co wspominać. O męstwie Henryka można układać pieśni, ale wygląda na to, że nie będzie komu tego robić.
Chyba tylko cud albo czary mogły ich uratować? No właśnie. Zatrzymał się gwałtownie na środku komnaty. Czarownice! Może one są w stanie jakoś pomóc? Jednak jego nagły entuzjazm szybko opadł, szybciej nawet niż przed chwilą wybuchł. Czarownice mogły pomóc w przewrocie pałacowym, sfałszować jego rodowód i przekonać niechętne rody. Teraz jednak chodziło o kilkusettysięczną armię głodnych krwi i łupu koczowników. Jak potężna musiałaby być czarownica, która mogłaby się jej przeciwstawić? W starych legendach były takie, ale nikt rozsądny w legendy nie wierzy. Mimo wszystko...
- Hubercie - spojrzał na swego seneszala, który stał w rogu komnaty i czekał na to co wymyśli władca - Musisz odszukać czarownice. Te, które walczyły zimą po naszej stronie. Pogadaj z nimi. Zapytaj o radę...
- Nie powinniśmy raczej zwołać radę królestwa?
- Może i tak - westchnął Konrad - To jednak zlecę komuś innemu, choć po radzie królestwa zbyt wiele się nie spodziewam. Ty najlepiej nadajesz się do rozmowy z czarownicami. Znasz je i być może ci zaufają.

Biskup siedział przy stole w pałacu i popijał w zamyśleniu wino. Wieści nie były dobre. Wielka potęga zalewała sąsiednie kraje i szybko zbliżała się do nich. W dodatku była to potęga pogańska, która nie uszanuje katedry, kościołów ani domostw duchownych. Nawet trochę mu było żal ludności. Kto potem będzie przychodził się modlić? Nie był też idiotą. Pobożność i ufność Bogu to jedno, a siła oręża to drugie. Zwykle właśnie to drugie liczyło się w ostateczności bardziej. Trzeba coś z tym zrobić. Musi porozmawiać z królem. Sam wystawi oddział zbrojnych, choć to będzie tylko kropla w morzu...
Postanowił, że na razie pójdzie do kaplicy się pomodlić, weźmie gorącą kąpiel a potem pójdzie do kochanki. W nadchodzącej mrocznej przyszłości może nie mieć już możliwości zrobić żadnej z tych trzech rzeczy.

Trzy kobiety weszły na polankę. Z pośród szałasów, chat i namiotów wyszło im naprzeciw kilkadziesiąt innych kobiet w różnym wieku. Kilka starszych postąpiło do przodu. Kara spojrzała wyzywająco na Eleonorę i jej towarzyszki.
- Nie masz tu już żadnej władzy. Nie musimy cię słuchać!
- Samobójczyni, czy co? - mruknęła Izabella
Eleonora stała spokojnie, ale coś się w niej zmieniło. Nie była już dobroduszną panią w średnim wieku, która mogłaby zabawiać i rozpieszczać ewentualne wnuki. Nadal zachowała spokój, ale jednocześnie zaczęło od niej emanować czymś co powodowało, że nagle miało się ochotę określić ją stwierdzeniem w rodzaju "piekielna baba" lub czymś podobnym. Spojrzała na mówiącą do niej czarownicę i ta nagle upadla na trawę trzymając się za brzuch i pojękując. Reszta odsunęła się do tyłu o kilka kroków.
- Co wam się wydaje? Czym właściwie tu się zajmujecie? Czymś pożytecznym? Jak widzę zasmakowała wam biurokracja i wykorzystywanie młodych naiwnych czarownic oraz chłopów.
Na chwilę zapadła cisza. Nie bardzo wiedziały co odpowiedzieć, albo też nie chciały podzielić losu Kary.
- Nie mam zamiaru znowu przejmować władzy, ale będę was obserwowała. Chcę byście działały na korzyść ludności i uczyły młode. Chcę też byście ponosiły odpowiedzialność za swoje czyny. Tym razem pozostaniemy przy tym. Kara kilka dni poleży z bólem. Potem jej przejdzie. Jednak następnym razem nie będę taka łagodna i wyrozumiała - odwróciła się plecami od zebranych i poszła w las - Iza, Wera, chodźcie już - dodała cicho.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz