Miś
jak zawsze swoim zwyczajem wpakował się do chaty bez pytania
i rozejrzał za czymś do jedzenia. Weronika była na to gotowa.
-
Zima się skończyła, to i jedzenia więcej - stwierdził zwierzak
chrupiąc ciasteczka - Jak lekcje u Eleonory?
-
Dobrze, chyba nawet za dobrze. Boję się tego czego się nauczyłam
lub może raczej dowiedziałam, że potrafię. Z tego nic dobrego nie
będzie.
-
Hm - niedźwiedź poczochrał się łapą w zamyśleniu - Coś w tym
jest. Od jakiegoś czasu czuję niepokój. Szykuje się jakaś
większa rozróba. Nie pozwól, by cię w nią wciągnęli.
-
Jaka rozróba? Kto i w co ma mnie wciągnąć?
-
Tego nie wiem, ale twoje ostatnie znajomości są niebezpieczne.
Czarownice, królowie i takie tam...
-
Też jestem czarownicą i do tego wiedźmą bojową!
-
No właśnie i w tym kłopot! Po co są wiedźmy bojowe, jak nie do
boju? - spojrzał na dziewczynę wyjątkowo przenikliwie. Już nie
był tylko sympatycznym żarłokiem. Coś w nim było niepokojącego.
Pomyślała, że dobrze, iż jest jej przyjacielem.
-
Jak cię w coś wciągną i wyjdzie z tego bałagan, to znowu będę
musiał pourywać parę łbów - dokończył swoje rozważania,
dokończył też ciasteczka i wyszedł.
Konrad
miotał się po komnacie. Jako król nie przypominał już niepewnego
młodzieńca, jakim był jeszcze kilka miesięcy temu. Nabrał
pewności siebie i nieco przytył, choć wciąż raczej był
mężczyzną dość przystojnym. Teraz rozsadzała go wściekłość.
Czuł się bezradny. Słyszał już wystarczająco dużo o losie
sąsiednich królestw i księstw. Słyszał o masakrach, o strasznych
rzeziach. Co by nie mówić na jego temat - czuł się odpowiedzialny
za powierzone sobie państwo i za zamieszkujących je ludzi. Tylko,
że... Czym niby miał teraz tych ludzi bronić? Tę zaniedbaną
garstką żołdaków zwanych szumnie armią? Porządkując sprawy w
kraju nie miał jeszcze możliwości odbudowania wojska. Nawet gdyby
miał, niewiele by to zmieniło. Waleczny książę Henryk Żelazna
Czaszka dysponował dużą i karną armią. I co? Został starty z
ziemi. W jednej jedynej bitwie. Trudno to nawet było nazwać bitwą,
chyba raczej rzezią. O innych władcach nawet nie ma co wspominać.
O męstwie Henryka można układać pieśni, ale wygląda na to, że
nie będzie komu tego robić.
Chyba
tylko cud albo czary mogły ich uratować? No właśnie. Zatrzymał
się gwałtownie na środku komnaty. Czarownice! Może one są w
stanie jakoś pomóc? Jednak jego nagły entuzjazm szybko opadł,
szybciej nawet niż przed chwilą wybuchł. Czarownice mogły pomóc
w przewrocie pałacowym, sfałszować jego rodowód i przekonać
niechętne rody. Teraz jednak chodziło o kilkusettysięczną armię
głodnych krwi i łupu koczowników. Jak potężna musiałaby być
czarownica, która mogłaby się jej przeciwstawić? W starych
legendach były takie, ale nikt rozsądny w legendy nie wierzy. Mimo
wszystko...
-
Hubercie - spojrzał na swego seneszala, który stał w rogu komnaty
i czekał na to co wymyśli władca - Musisz odszukać czarownice.
Te, które walczyły zimą po naszej stronie. Pogadaj z nimi. Zapytaj
o radę...
-
Nie powinniśmy raczej zwołać radę królestwa?
-
Może i tak - westchnął Konrad - To jednak zlecę komuś innemu,
choć po radzie królestwa zbyt wiele się nie spodziewam. Ty
najlepiej nadajesz się do rozmowy z czarownicami. Znasz je i być
może ci zaufają.
Biskup
siedział przy stole w pałacu i popijał w zamyśleniu wino. Wieści
nie były dobre. Wielka potęga zalewała sąsiednie kraje i szybko
zbliżała się do nich. W dodatku była to potęga pogańska, która
nie uszanuje katedry, kościołów ani domostw duchownych. Nawet
trochę mu było żal ludności. Kto potem będzie przychodził się
modlić? Nie był też idiotą. Pobożność i ufność Bogu to
jedno, a siła oręża to drugie. Zwykle właśnie to drugie liczyło
się w ostateczności bardziej. Trzeba coś z tym zrobić. Musi
porozmawiać z królem. Sam wystawi oddział zbrojnych, choć to
będzie tylko kropla w morzu...
Postanowił,
że na razie pójdzie do kaplicy się pomodlić, weźmie gorącą
kąpiel a potem pójdzie do kochanki. W nadchodzącej mrocznej
przyszłości może nie mieć już możliwości zrobić żadnej z
tych trzech rzeczy.
Trzy
kobiety weszły na polankę. Z pośród szałasów, chat i namiotów
wyszło im naprzeciw kilkadziesiąt innych kobiet w różnym wieku.
Kilka starszych postąpiło do przodu. Kara spojrzała wyzywająco na
Eleonorę i jej towarzyszki.
-
Nie masz tu już żadnej władzy. Nie musimy cię słuchać!
-
Samobójczyni, czy co? - mruknęła Izabella
Eleonora
stała spokojnie, ale coś się w niej zmieniło. Nie była już
dobroduszną panią w średnim wieku, która mogłaby zabawiać i
rozpieszczać ewentualne wnuki. Nadal zachowała spokój, ale
jednocześnie zaczęło od niej emanować czymś co powodowało, że
nagle miało się ochotę określić ją stwierdzeniem w rodzaju
"piekielna baba" lub czymś podobnym. Spojrzała na mówiącą
do niej czarownicę i ta nagle upadla na trawę trzymając się za
brzuch i pojękując. Reszta odsunęła się do tyłu o kilka kroków.
-
Co wam się wydaje? Czym właściwie tu się zajmujecie? Czymś
pożytecznym? Jak widzę zasmakowała wam biurokracja i
wykorzystywanie młodych naiwnych czarownic oraz chłopów.
Na
chwilę zapadła cisza. Nie bardzo wiedziały co odpowiedzieć, albo
też nie chciały podzielić losu Kary.
-
Nie mam zamiaru znowu przejmować władzy, ale będę was
obserwowała. Chcę byście działały na korzyść ludności i
uczyły młode. Chcę też byście ponosiły odpowiedzialność za
swoje czyny. Tym razem pozostaniemy przy tym. Kara kilka dni poleży
z bólem. Potem jej przejdzie. Jednak następnym razem nie będę
taka łagodna i wyrozumiała - odwróciła się plecami od zebranych
i poszła w las - Iza, Wera, chodźcie już - dodała cicho.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz