Semuk
znalazł ją zupełnie przypadkiem. Zwykle tego nie robił,
ale tym razem wraz z innymi chłopcami ze służby wybrał się na
szaber do pobliskiej wioski. Nie miał tego dnia dużo do roboty więc
postanowił iść. Łupów raczej się nie spodziewał. Cóż mogło
zostać w biednej wiosce splądrowanej przez kilkusettysięczną
armię? Poszedł z ciekawości. Już na miejscu rozbiegli się po
chatach i zagrodach, a właściwie po ruinach nadpalonych chat i
stodół. Nie bardzo wiedział co robić. Kopiąc rozrzucone resztki
i omijając dużym łukiem rozkładające się trupy podszedł do
małej przekrzywionej drewnianej cembrowiny miejscowej studni.
Właśnie wtedy ją zobaczył.
Była
mała, obdarta i kuliła się w ruinach jednej z chat. Z pomazanej
sadzą buzi wyzierały wielkie przestraszone oczy. Gdy podszedł
bliżej tylko się skuliła. Wziął ją delikatnie za rękę i
postawił na nogi. Poszli do obozu. Samuk nie miał ochoty czekać na
towarzyszy. Wiedział, że w tak wielkim obozie nikt specjalnie nie
zwróci uwagi na małą. Znalazł jej nieco lepszy przyodziewek i
nakarmił. Dziewczynka nie odezwała się ani słowem.
Hubert von Alchemberg-Salzer nie był zachwycony misją jaka mu
przypadła. Do czarownic miał stosunek dość ambiwalentny. Mówiąc
wprost - bał się tych kobiet. Dodatkowo nie wiedział, gdzie
właściwie ma ich szukać. Dlatego najpierw poszedł do pobliskiej
wsi. Tam zapytał chłopów którędy iść do chaty jakieś wiedźmy,
bo potrzebuje jakiegoś zioła na bóle w plecach. W taki sposób po
dwu dniach krążenia wreszcie trafił do chaty Eleonory. Zapukał w
drzwi. Ku jego radości - choć może radość nie była tu
najbardziej adekwatnym opisem stanu ducha Huberta - zastał w chacie
wszystkie trzy czarownice, które brały zimą udział w przejęciu
władzy przez Konrada.
-
Patrzcie, kogo my tu mamy - stwierdziła Izabella z przekąsem.
-
Panie wybaczą, ale mam bardzo ważne zlecenie od króla - odparł
nie zrażony Humbert, choć słowo "panie" jakoś ciężko
mu przechodziło przez gardło. Niby znał je z dobrej strony, ale
słuchał też kazań biskupa i jego księży. W tych kazaniach nic
dobrego o czarownicach się nie mówiło.
-
Usiądź panie i powiedz co cię sprawdza - Eleonora wskazała
gościowi pusty taboret. Ten usiadł i zaczął opowiadać. Gdy
skończył zapadło ciężkie milczenie. Dopiero po pewnym czasie
odezwała się Eleonora.
-
Oczekujesz od nas rady lub pomocy? Nie bardzo wiem co mogłybyśmy
zrobić. Moja rada jest prosta. Każdy kto może powinien uciekać.
Zaszyć się w leśnej głuszy i przeczekać najazd.
-
Wiesz dobrze, że to niemożliwe. Nie schowa się całej ludności
kraju w lesie.
-
Wiem, ale to najmądrzejsze co mogę doradzić. Nie idzie się na
wroga, gdy ma się pewność przegranej...
-
Nie możecie nas wspomóc w walce? Przecież historia zna wiele wiedź
bojowych, które powaliły czarami setki wrogów! - wykrzykną
Hubert.
-
Setki tak. Setek tysięcy nie! - stwierdziła zimno Eleonora - Wiesz
ile je to kosztowało i jaką cenę zapłaciły? Zresztą nie mamy
aktualnie wyszkolonej wiedźmy bojowej. Ariela zginęła rok temu, a
Weronika jest dopiero w fazie szkolenia. Jest też jeszcze bardzo
młoda i niedoświadczona.
-
Nie uważasz, że warto zaryzykować, gdy w grę wchodzi życie tylu
ludzi? - zapytał.
-
Co zaryzykować? Nikt nie zatrzyma takiej armii. Nikt, rozumiesz?
Jedynie co może się wydarzyć to to, że same zginiemy próbując.
Jestem za stara, by unosić się sentymentem. Nie myśl, że jestem
bezduszna, ale tu po prostu nic się nie da zrobić.
-
Co zatem mam przekazać królowi?
-
Że nic nie możemy zrobić. Niech ratuje co się da i wycofa w lasy.
Taka jest moja rada.
Mała
powoli zaczęła obdarzać Semuka zaufaniem. Nic wprawdzie nie mówiła
- pewnie i tak nie zrozumiałby jej języka - ale chodziła za nim
jak pies i pomagała w pracach obozowych. Inni chłopcy wyśmiewali
go za to, ale nie przejmował się nimi i w końcu dali mu spokój.
Nie bardzo wiedział co na dłuższą metę powinien zrobić z
dziewczynką. Nie czuł się z nią jakoś specjalnie związany, lecz
też nie chciał i nie mógł porzucić jej na pastwę wilków i
złych ludzi. Kim byli źli ludzie? Czy wrogowie, z którymi walczyli
i których kraje podbijali? Czy raczej wojownicy ich własnej armii.
Gdy pytania stawały się zbyt trudne odsuwał je od siebie. Na razie
było dobrze. Przeżywał przygody i zbierał majątek. Kiedyś po
powrocie do domu zostanie możnym panem. Będzie miał dużo koni,
namiotów i... żon? Może zabierze tam też małą. Wszystko jeszcze
przed nimi.
Konrad
spoglądał po swojej radzie. Za wielkim rzeźbionym stołem
siedziało kilkunastu możnych panów królestwa. Ich stroje jaśniały
od złotych ozdób i drogich kamieni. Jednak miny były posępne.
Wcześniej zdążył wysłuchać relacji Huberta i rada czarownicy mu
się nie spodobała. Być może była rozsądna, ale wiedział aż
nazbyt dobrze, że nikt jej nie posłucha.
-
Panie - odezwał się jeden z baronów - W innych wypadku radziłbym
paktować, ale nie w tej sytuacji. Wiem już, że oni nie uznają
żadnych układów ani poselstw. Tam, gdzie próbowano układów lub
nawet poddawano się bez dodatkowych warunków - było jeszcze
gorzej.
-
Tak - dodał inny - uznają tylko siłę, a próbę zawarcia pokoju
uważają za słabość i tchórzostwo. Lepiej traktują pokonanych w
bitwie, niż tych co się sami poddali. O ile można mówić o jakimś
lepszym traktowaniu. Wbijają na pal, palą, odcinają członki...
-
Wiem - przerwał mu król - Nie musisz baronie roztaczać przed nami
wizji tego co się stanie, gdy przegramy. Potrzebuję rady, jak do
tego nie dopuścić.
Zapadło
milczenie. Wszyscy wiedzieli, że nie ma dobrej rady. Niektórzy z
nich byli ludźmi bardzo inteligentnymi, inni totalnymi głupcami,
ale w tej sprawie mieli jednakowe zdanie. Nie było dobrej rady. Nie
było rozwiązania.
-
Może powinniśmy zaszyć się w lasach? - zaryzykował pytanie król,
ale odpowiedziała mu cisza.
-
Wasza Wysokość - odezwał się wreszcie stary i siwy hrabia Hegered
- Musimy wyjść w pole. Wiem, że wydaje się to szaleństwem, ale
nigdy nie wiadomo jak potoczą się ostatecznie losy bitwy. To jedyna
rada, jakiej mogę dziś udzielić.
Ostatnie
słowa usłyszał wchodzący właśnie biskup Aleksander, który z
niewiadomych przyczyn spóźnił. się na radę. Teraz stał w
drzwiach i lustrował wszystkich palącym wzrokiem. Nie umknęło ich
uwagi, że odziany był w zbroję. Zapewne jej przywdziewanie było
tym, co go tak długo zatrzymało. Tak w każdym razie pomyślała
większość z nich.
-
Wasza Wysokość - skłonił się przed królem - Panowie baronowie.
Przepraszam za spóźnienie, ale jak widać przyszedłem we właściwym
momencie. Popieram głos pana Hegereda. Musimy wznieść oręż. Nie
zapominajcie, że to Bóg daje zwycięstwo. Naszym zadaniem jest
tylko machać mieczem z odpowiednią wiarą. Nie upadajcie na duchu.
-
Dobrze zatem - Konrad spojrzał na swoją radę - Pytanie tylko, czy
mamy zamknąć się w zamku czy ryzykować walne starcie?
-
Zamek królewski się do tego nie nadaje. Jest za słabo
ufortyfikowany, nazbyt położony w głębi kraju i źle zaopatrzony.
-
A twierdze graniczne?
-
Twój poprzednik panie - stwierdził jeden z baronów - bardzo je
zaniedbał. To niemal ruiny.
-
Jeśli mamy liczyć na zwycięstwo - wtrącił się Aleksander - to
tylko dzięki szarży ciężkiej konnicy, która klinem wbije się w
szeregi wroga. W żadnej twierdzy długo nie przetrzymamy oblężenia,
a tak damy szansę Bogu.
-
Zatem... - Konrad zawiesił głos - Panowie ruszamy w pole i niech
nas Bóg prowadzi! - niespecjalnie wierzył w to boskie prowadzenia,
ale nic innego mu już nie pozostało. Wolał nie dodawać, że
wszyscy powinni się szykować na śmierć - morale już i tak nie
było zbyt wysokie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz