piątek, 29 grudnia 2017

Lojalność i zdrada cz. 7


Miarka się przebrała. W ciągu kilku dni zginęło kilka kolejnych dziewcząt zaduszonych przez króla, do tego doszedł pakt z kapłanami, w których Hubert von Alchemberg-Salzer widział samo zło. Przeczuwał najgorsze. Nie mógł dłużej pozostać bierny. Nie mógł też być dalej lojalnym, choć wszystko się w nim burzyło na tę myśl. Rozesłał wici do swych rodowców. Do każdego komu ufał. Wyznaczył termin spotkania i teraz stał na środku wielkiej polany pokrytej śniegiem i tłumaczył sytuację.
- Musimy zatem radzić - zakończył - Czy należy obalić króla i kto zajmie jego miejsce.
- Nie ma czasu na rady i przepychanki słowne - odezwał się z tłumu kobiecy głos. Dwie na oko młode dziewczyny okutane w futra, przepychały się w jego kierunku. Na plecach miały przypięte miecze - Jak będzie sobie tu debatować to ktoś w końcu doniesie królowi, kapłani urosną w siłę i wszyscy dacie głowy.
- Kim jesteś? - zapytał Hubert
- Waszym sprzymierzeńcem. Musimy natychmiast uderzyć na zamek i zrobić porządki. Tym, kto zostanie królem możemy zająć się później.
- Jak mam cię zwać?
- Jestem Izabella, a ta cokolwiek wystraszona to Weronika. Nie martw się, w ogniu bitwy jej przejdzie.
- Nie mamy wystarczających sił...
- A słyszałeś kiedyś o przewadze zaskoczenia? - odwróciła się do tłumu i powiedziała głośnio i z mocą - Ruszać się. Idziemy na zamek i macie dać z siebie wszystko! - wtedy Hubert von Alchemberg-Salzer poczuł, że stracił dowództwo. Jednak nie przejął się tym nadmiernie, bo równocześnie spadł z niego częściowo ciężar odpowiedzialności. Zaś Izabella tryskała energią. Była wszędzie. Sprawdzała uzbrojenie, poprawiała, tłumaczyła i dodawała otuchy.
Gdy stanęli pod zamkiem, Hubert wyszedł naprzód i wprowadził ich po cichu mała furtką. Ruda miała rację, na ich korzyść przemawiało zaskoczenie. Szybko obezwładnili znaczną część załogi. Wśliznęli się na krużganki i dopadli kolejnych wiernych królowi strażników. Niestety w pewnym momencie szczęście przestało im sprzyjać. Jeden z żołnierzy umknął nim udało się go obezwładnić i skrępować. Biegł i krzyczał, alarmując tym samym resztę załogi zamku. Zaczęło się piekło...

Niedźwiedź, gdy już porzucił przerażonego urzędnika w jednej z chałup, biegiem ruszył w stronę chaty Weroniki. Konrad dosiadł swojego konia, bo tylko tak mógł jako tako nadążyć za swoim nowym sprzymierzeńcem. Śnieg też nie ułatwiał biegu ani misiowi ani koniowi. Wreszcie dodarli do celu. Niedźwiedź wpadł do środka. Rozejrzał się i obwąchał otoczenie. Wyczuł obce zapachy. No! Nie do końca obce! Znał je. Przypomniały mu wydarzenie sprzed kilku miesięcy.
- Ta ruda znowu ją w coś wmieszała! - warknął, choć w zasadzie dobrze wiedział w co została wmieszana jego przyjaciółka. Tak samo jak wiedział, że w zasadzie "ta ruda" nie była temu aż tak winna. Po prostu z zasady nie lubił Izabelli. Konrad stał przed chatą i czekał. Przezornie wolał się nie odzywać. Nie miał doświadczenia w rozmowach z niedźwiedziami, szczególnie tymi rozwścieczonymi.


Walka przerodziła się w serię grupowych i pojedynczych strać. Młody i chyba nie dość rozgarnięty pachołek widząc rudą czarownicę z mieczem w ręku tylko zarechotał.
- Te wiewióra! Idź, uciekaj do lasu łupać orzeszki - krzyknął pewny swoich możliwości. Wszak nieraz na dziedzicu w czasie szkoleń posyłał innych w błoto lub obijał do krwi. Tę małą niekoniecznie chciał tylko rozbroić czy zabić. Z nią można zabawić się inaczej.
Izabella prychnęła jak rozzłoszczona kotka.
- Wiewiórka? Orzeszki? A wiesz ty nieuku, że wiewiórki wyjadają też pisklaki z gniazd? I za chwilę skręcę ci kark jak takiemu pisklakowi! - skoczyła w przód, a jej miecz uderzył z niezwykłą szybkością. Tamten osunął się na ziemie brocząc krwią. Z jego ust chlusnęła czerwona posoka.
Weronika trochę niemrawo odganiała się przed swoim przeciwnikiem. Nigdy nie walczyła mieczem i nie miała doświadczenia. Mimo to udało jej się odeprzeć silne uderzenie z góry i kopniakiem posłać wroga w błoto, gdy tylko odsłonił podbrzusze. Dzięki temu młoda czarownica odebrała pierwszą lekcję walki - nie należy brać dużych zamachów i tym samym odsłaniać newralgicznych miejsc ciała. Nagle zobaczyła, jak jeden z żołnierzy zamierza się w plecy Izabelli z kuszy. Nie miała czasu na myślenie, ani na komponowanie czaru. Zadziałała instynktownie. Wystrzeliła ramię w przód a z jej dłoni strzelił piorun. Żołnierz runął bez życia. Ruda czarownica obejrzała się przez ramię i pokręciła ze zdumieniem głową:
- Masz dziewczyno zadatki na potężną wiedźmę bojową - krzyknęła - Tylko Eleonora musi nad tobą trochę popracować - po czym nie oglądając się już za siebie skoczyła na kolejnego przeciwnika.
W tym momencie na krużganku powyżej pojawił się król w otoczeniu kilkunastu żołnierzy. Maciej przemógł wrodzone lenistwo, gdy wybudziły go hałasy na dziedzińcu a nikt ze służby nie reagował ani na dzwonek ani na wołanie. Teraz stał z szeroko otwartymi oczami nie mogąc uwierzyć, że doszło do buntu. Tym niemniej wojacy, których przyprowadził mogli zmienić sytuację i przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę. Z różnych zakamarków przybiegało coraz więcej służby i żołnierzy i wszyscy grupowali się wokół króla.
- Co to jest? - ryknął Maciej - Zabijcie ich wszystkich!
Wtedy doszło do kolejnego nieoczekiwanego zwrotu akcji. Dotąd zamknięta brama wyleciała z hukiem i z... zawiasami. Gdy opadł pył ukazała się straszliwa kudłata bestia, a za nią jakiś człowiek z mieczem. Po chwili buntownicy zrozumieli, że nowoprzybyli stoją po ich stronie. To sprawiło, że siły się wyrównały i doszło do impasu. Obie strony stały niezdecydowane. Wówczas Konrad przepchnął się do przodu.
- Stójcie! - krzyknął - Chcecie ginąć za tego despotę? Widziałem, jak grabi ludzi i każe im umierać z głodu.
- Ja też mam coś do powiedzenia - dodał tubalnym głosem Hubert - Wiem, że król Maciej porywał niewinnie dziewczyny i dusił je dla zabawy...
- No właśnie - podjął Konrad widząc, że większość obrońców króla zaczyna się wahać - Odsuńcie się i rzućcie broń. Niech ten zbrodniarz sam walczy za siebie. Tyranie wzywam cię na pojedynek - mówiąc to Konrad wbiegł po schodach i stanął przed królem. Ludzie Macieja cofnęli się, a potem z pewnym ociąganiem zaczęli rzucać broń i odchodzić na bok. Konrad poczuł, że to jest ta chwila, ta przygoda, ten powiew sławy - których tak długo poszukiwał.
- Weź miecz - powiedział do przeciwnika
Konrad jest jednym z pozytywnych bohaterów tej historii i autor powinien teraz podkreślić jego zalety i zasługi opisując ciężką walkę jaką stoczył z Maciejem. Niestety, fakty wyglądały inaczej. Prawda jest taka, że leniwy król nie był żadnym przeciwnikiem dla młodego, silnego i wyćwiczonego w walce szlachcica. W końcu tym razem nie miał do czynienia z przerażoną dziewczyną, a tylko w walce z takimi się ostatnio ćwiczył. Podjął oręż ze sporym wahaniem, a jego mózg - nieco otępiały latami przyjmowania nadmiaru wina - gorączkowo szukał wyjścia z sytuacji.
Wyjście, jakie ostatecznie znalazł, by równie nierozsądne, jaki całe jego panowanie. Postawił nim tylko przysłowiową kropkę nad "i". Zamiast stawić czoła przeciwnikowi, wypuścił z dłoni dopiero co ujęty miecz i podbiegł do zewnętrznych blanków zamku. Wspiął się na nie i zawahał. Konrad postąpił dwa kroki do przodu. Maciej już się nie wahał. Skoczył w dół. Spadł na skały. Połamał sobie nogi i skręcił kark. Jego niedoszły przeciwnik odwrócił się do zebranych.
- Niech kilku żołnierzy zejdzie na dół i sprawdzi, czy nie żyje. Jeśli tak, to potem go pochowamy. Teraz jest jeszcze kilka spraw do załatwienia...


W chwili, w której kapłani zobaczyli Eleonorę zrozumieli, że sprawa jest poważna. Nie znali tej kobiety, ale bijąca od niej moc - którą akurat oni dobrze wyczuwali - mówiła sama za siebie. To nie była zwykła czarownica z jakimi mieli do czynienia do tej pory. Tamte czasem wygrywały, czasem przegrywały. Ta była z zupełnie innej ligi i nawet setki lat zbierania energii magicznej na niewiele mogły się w tym starciu zdać.
- Przyszłam załatwić sprawę raz na zawsze - powiedziała Eleonora
W odpowiedzi uderzyli zaklęciami. Nic się nie stało. Porwali za topory i skoczyli na nią ze wściekłością. Eleonora odskoczyła w tył. Mimo wszystko odparcie magicznej fali kosztowało ją sporo sił. Skupiła się mocno sięgając w zakamarki swojej pamięci. Po wiedzę dziś już zapomnianą, po zaklęcia przerażające nawet same czarownice. Zarzucone właśnie dlatego, że były zbyt silne i zbyt niebezpieczne. Powietrze nabrzmiało elektrycznością lub czymś co ją przypominało. Kapłani i ich topory byli coraz bliżej. Potem... wszystko zawirowało, śnieg zabarwił się krwią, a kapłani rozpoczęli taniec śmierci, by po kolei umierać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz