Miarka
się przebrała. W ciągu kilku dni zginęło kilka kolejnych
dziewcząt zaduszonych przez króla, do tego doszedł pakt z
kapłanami, w których Hubert von Alchemberg-Salzer widział samo
zło. Przeczuwał najgorsze. Nie mógł dłużej pozostać bierny.
Nie mógł też być dalej lojalnym, choć wszystko się w nim
burzyło na tę myśl. Rozesłał wici do swych rodowców. Do każdego
komu ufał. Wyznaczył termin spotkania i teraz stał na środku
wielkiej polany pokrytej śniegiem i tłumaczył sytuację.
-
Musimy zatem radzić - zakończył - Czy należy obalić króla i kto
zajmie jego miejsce.
-
Nie ma czasu na rady i przepychanki słowne - odezwał się z tłumu
kobiecy głos. Dwie na oko młode dziewczyny okutane w futra,
przepychały się w jego kierunku. Na plecach miały przypięte
miecze - Jak będzie sobie tu debatować to ktoś w końcu doniesie
królowi, kapłani urosną w siłę i wszyscy dacie głowy.
-
Kim jesteś? - zapytał Hubert
-
Waszym sprzymierzeńcem. Musimy natychmiast uderzyć na zamek i
zrobić porządki. Tym, kto zostanie królem możemy zająć się
później.
-
Jak mam cię zwać?
-
Jestem Izabella, a ta cokolwiek wystraszona to Weronika. Nie martw
się, w ogniu bitwy jej przejdzie.
-
Nie mamy wystarczających sił...
-
A słyszałeś kiedyś o przewadze zaskoczenia? - odwróciła się do
tłumu i powiedziała głośnio i z mocą - Ruszać się. Idziemy na
zamek i macie dać z siebie wszystko! - wtedy Hubert von
Alchemberg-Salzer poczuł, że stracił dowództwo. Jednak nie
przejął się tym nadmiernie, bo równocześnie spadł z niego
częściowo ciężar odpowiedzialności. Zaś Izabella tryskała
energią. Była wszędzie. Sprawdzała uzbrojenie, poprawiała,
tłumaczyła i dodawała otuchy.
Gdy
stanęli pod zamkiem, Hubert wyszedł naprzód i wprowadził ich po
cichu mała furtką. Ruda miała rację, na ich korzyść przemawiało
zaskoczenie. Szybko obezwładnili znaczną część załogi.
Wśliznęli się na krużganki i dopadli kolejnych wiernych królowi
strażników. Niestety w pewnym momencie szczęście przestało im
sprzyjać. Jeden z żołnierzy umknął nim udało się go
obezwładnić i skrępować. Biegł i krzyczał, alarmując tym samym
resztę załogi zamku. Zaczęło się piekło...
Niedźwiedź,
gdy już porzucił przerażonego urzędnika w jednej z chałup,
biegiem ruszył w stronę chaty Weroniki. Konrad dosiadł swojego
konia, bo tylko tak mógł jako tako nadążyć za swoim nowym
sprzymierzeńcem. Śnieg też nie ułatwiał biegu ani misiowi ani
koniowi. Wreszcie dodarli do celu. Niedźwiedź wpadł do środka.
Rozejrzał się i obwąchał otoczenie. Wyczuł obce zapachy. No! Nie
do końca obce! Znał je. Przypomniały mu wydarzenie sprzed kilku
miesięcy.
-
Ta ruda znowu ją w coś wmieszała! - warknął, choć w zasadzie
dobrze wiedział w co została wmieszana jego przyjaciółka. Tak
samo jak wiedział, że w zasadzie "ta ruda" nie była temu
aż tak winna. Po prostu z zasady nie lubił Izabelli. Konrad stał
przed chatą i czekał. Przezornie wolał się nie odzywać. Nie miał
doświadczenia w rozmowach z niedźwiedziami, szczególnie tymi
rozwścieczonymi.
Walka
przerodziła się w serię grupowych i pojedynczych strać. Młody i
chyba nie dość rozgarnięty pachołek widząc rudą czarownicę z
mieczem w ręku tylko zarechotał.
-
Te wiewióra! Idź, uciekaj do lasu łupać orzeszki - krzyknął
pewny swoich możliwości. Wszak nieraz na dziedzicu w czasie szkoleń
posyłał innych w błoto lub obijał do krwi. Tę małą
niekoniecznie chciał tylko rozbroić czy zabić. Z nią można
zabawić się inaczej.
Izabella
prychnęła jak rozzłoszczona kotka.
-
Wiewiórka? Orzeszki? A wiesz ty nieuku, że wiewiórki wyjadają też
pisklaki z gniazd? I za chwilę skręcę ci kark jak takiemu
pisklakowi! - skoczyła w przód, a jej miecz uderzył z niezwykłą
szybkością. Tamten osunął się na ziemie brocząc krwią. Z jego
ust chlusnęła czerwona posoka.
Weronika
trochę niemrawo odganiała się przed swoim przeciwnikiem. Nigdy nie
walczyła mieczem i nie miała doświadczenia. Mimo to udało jej się
odeprzeć silne uderzenie z góry i kopniakiem posłać wroga w
błoto, gdy tylko odsłonił podbrzusze. Dzięki temu młoda
czarownica odebrała pierwszą lekcję walki - nie należy brać
dużych zamachów i tym samym odsłaniać newralgicznych miejsc
ciała. Nagle zobaczyła, jak jeden z żołnierzy zamierza się w
plecy Izabelli z kuszy. Nie miała czasu na myślenie, ani na
komponowanie czaru. Zadziałała instynktownie. Wystrzeliła ramię w
przód a z jej dłoni strzelił piorun. Żołnierz runął bez życia.
Ruda czarownica obejrzała się przez ramię i pokręciła ze
zdumieniem głową:
-
Masz dziewczyno zadatki na potężną wiedźmę bojową - krzyknęła
- Tylko Eleonora musi nad tobą trochę popracować - po czym nie
oglądając się już za siebie skoczyła na kolejnego przeciwnika.
W
tym momencie na krużganku powyżej pojawił się król w otoczeniu
kilkunastu żołnierzy. Maciej przemógł wrodzone lenistwo, gdy
wybudziły go hałasy na dziedzińcu a nikt ze służby nie reagował
ani na dzwonek ani na wołanie. Teraz stał z szeroko otwartymi
oczami nie mogąc uwierzyć, że doszło do buntu. Tym niemniej
wojacy, których przyprowadził mogli zmienić sytuację i przechylić
szalę zwycięstwa na jego stronę. Z różnych zakamarków
przybiegało coraz więcej służby i żołnierzy i wszyscy grupowali
się wokół króla.
-
Co to jest? - ryknął Maciej - Zabijcie ich wszystkich!
Wtedy
doszło do kolejnego nieoczekiwanego zwrotu akcji. Dotąd zamknięta
brama wyleciała z hukiem i z... zawiasami. Gdy opadł pył ukazała
się straszliwa kudłata bestia, a za nią jakiś człowiek z
mieczem. Po chwili buntownicy zrozumieli, że nowoprzybyli stoją po
ich stronie. To sprawiło, że siły się wyrównały i doszło do
impasu. Obie strony stały niezdecydowane. Wówczas Konrad przepchnął
się do przodu.
-
Stójcie! - krzyknął - Chcecie ginąć za tego despotę? Widziałem,
jak grabi ludzi i każe im umierać z głodu.
-
Ja też mam coś do powiedzenia - dodał tubalnym głosem Hubert -
Wiem, że król Maciej porywał niewinnie dziewczyny i dusił je dla
zabawy...
-
No właśnie - podjął Konrad widząc, że większość obrońców
króla zaczyna się wahać - Odsuńcie się i rzućcie broń. Niech
ten zbrodniarz sam walczy za siebie. Tyranie wzywam cię na pojedynek
- mówiąc to Konrad wbiegł po schodach i stanął przed królem.
Ludzie Macieja cofnęli się, a potem z pewnym ociąganiem zaczęli
rzucać broń i odchodzić na bok. Konrad poczuł, że to jest ta
chwila, ta przygoda, ten powiew sławy - których tak długo
poszukiwał.
-
Weź miecz - powiedział do przeciwnika
Konrad
jest jednym z pozytywnych bohaterów tej historii i autor powinien
teraz podkreślić jego zalety i zasługi opisując ciężką walkę
jaką stoczył z Maciejem. Niestety, fakty wyglądały inaczej.
Prawda jest taka, że leniwy król nie był żadnym przeciwnikiem dla
młodego, silnego i wyćwiczonego w walce szlachcica. W końcu tym
razem nie miał do czynienia z przerażoną dziewczyną, a tylko w
walce z takimi się ostatnio ćwiczył. Podjął oręż ze sporym
wahaniem, a jego mózg - nieco otępiały latami przyjmowania
nadmiaru wina - gorączkowo szukał wyjścia z sytuacji.
Wyjście,
jakie ostatecznie znalazł, by równie nierozsądne, jaki całe jego
panowanie. Postawił nim tylko przysłowiową kropkę nad "i".
Zamiast stawić czoła przeciwnikowi, wypuścił z dłoni dopiero co
ujęty miecz i podbiegł do zewnętrznych blanków zamku. Wspiął
się na nie i zawahał. Konrad postąpił dwa kroki do przodu. Maciej
już się nie wahał. Skoczył w dół. Spadł na skały. Połamał
sobie nogi i skręcił kark. Jego niedoszły przeciwnik odwrócił
się do zebranych.
-
Niech kilku żołnierzy zejdzie na dół i sprawdzi, czy nie żyje.
Jeśli tak, to potem go pochowamy. Teraz jest jeszcze kilka spraw do
załatwienia...
W
chwili, w której kapłani zobaczyli Eleonorę zrozumieli, że sprawa
jest poważna. Nie znali tej kobiety, ale bijąca od niej moc - którą
akurat oni dobrze wyczuwali - mówiła sama za siebie. To nie była
zwykła czarownica z jakimi mieli do czynienia do tej pory. Tamte
czasem wygrywały, czasem przegrywały. Ta była z zupełnie innej
ligi i nawet setki lat zbierania energii magicznej na niewiele mogły
się w tym starciu zdać.
-
Przyszłam załatwić sprawę raz na zawsze - powiedziała Eleonora
W
odpowiedzi uderzyli zaklęciami. Nic się nie stało. Porwali za
topory i skoczyli na nią ze wściekłością. Eleonora odskoczyła w
tył. Mimo wszystko odparcie magicznej fali kosztowało ją sporo
sił. Skupiła się mocno sięgając w zakamarki swojej pamięci. Po
wiedzę dziś już zapomnianą, po zaklęcia przerażające nawet
same czarownice. Zarzucone właśnie dlatego, że były zbyt silne i
zbyt niebezpieczne. Powietrze nabrzmiało elektrycznością lub czymś
co ją przypominało. Kapłani i ich topory byli coraz bliżej.
Potem... wszystko zawirowało, śnieg zabarwił się krwią, a
kapłani rozpoczęli taniec śmierci, by po kolei umierać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz