środa, 20 grudnia 2017

Lojalność i zdrada cz. 6


Był już ranek, gdy Konrad ruszył w dalszą drogę. Osiodłał konia i zapłacił chłopakowi stajennemu za opiekę nad zwierzakiem. Lekko wskoczył na koński grzbiet i ujął cugle. Pogoda nie zachęcała do podróży, ale nie miał aż tyle pieniędzy, by płacić za przedłużający się pobyt w karczmie. Powinien raczej rozejrzeć się za jakimś nowym źródłem dochodu, o co jak usłyszał poprzedniego wieczora, może być bardzo trudno. Nie ujechał daleko, gdy doszedł go zgiełk i zawodzenie.
Wszystko działo się przy kilku chatach tworzących małą wioskę i położonych niedaleko gościńca. Żołdacy wynosili dobytek i układali go na wozach. Kilku przetrząsało zabudowania. Trzy kobiety w nieokreślonym wieku i dość marnej odzieży niespecjalnie chroniącej przed mrozem, zawodziły i błagały o litość. Mężczyźni stali nieopodal z zaciętymi minami. Za nimi chowały się dzieci.


- Panie litości. My naprawdę nic wartościowego już nie mamy - wołała jedna z kobiet - Nie mamy już nawet co jeść ani czego dać dzieciom do gęby.
- Milcz! - warkną jeden wyglądający na dowódcę oddziału.
Wtedy do zbiegowiska dojechał Konrad.
- Co tu się dzieje? Czemu grabicie tych ludzi? - zapytał. Jako szlachcic z urodzenia nigdy nie interesował się dolą chłopstwa i innej biedoty, ale też nie był człowiekiem bez serca. Gdy widział oczywistą krzywdę, starał się jej zapobiec.
- Nie grabimy! Ściągamy podatki - powiedział dowódca podniesionym głosem - Tyś co za jeden, że się wtrącasz? Chcesz przeszkadzać królewskim żołnierzom i urzędnikom? - dopiero teraz w drzwiach jednej z chat ukazał się bogato ubrany mężczyzna, w którym Konrad domyślił się wspomnianego urzędnika.

Miś wyszedł niepewnym krokiem z jaskini. Musiał sobie wszystko poukładać w łbie, co w obecnej chwili nie było łatwe. Wysokie procenty robiły swoje i świat się lekko chwiał. Jednak mróz szybko go otrzeźwił. Może nawet nazbyt szybko, jak ostatecznie ocenił. Uznał, że najpierw musi iść sprawdzić co z Weroniką, a potem pomóc w tym co zasugerował mu jego rozmówca. Jednak z drogi zawróciły go jakieś odległe hałasy i coś podpowiadało mu, że powinien sprawdzić co się dzieje. Przyszłość pokazała, że była to bardzo ważna decyzja.


Drzwi rozwarły się a hukiem i do chaty wdarła się śnieżyca. Izabella z trudem zamknęła je za sobą.
- Idziesz ze mną? - zapytała bez ogródek ruda czarownica
- Co? Gdzie? - odparła nieco nieprzytomnie Weronika, bo właśnie była pogrążona w głębokich rozmyślaniach
- Ktoś mądrzejszy ode mnie i od ciebie stwierdził, że siedzisz tu i zamartwiasz się o ludzi. Zastanawiasz się, co możesz zrobić...
- Kto mądrzejszy?
- Może później ją poznasz. Teraz czas działać. Chyba, że nie chcesz?
- Ja? Ale co mamy robić?
- Teraz nie mam czasu wszystkiego tłumaczyć. Zresztą sama wiem tylko trochę, pobieżne informacje. Jednak mam zaufane źródło i wiem, że musimy szybko działać.
Weronika przestała pytać. Przecież sama chciała coś zrobić. No i miała dług u Izabelli. Złapała płaszcz i ruszyła przez śnieg za rudą czarownicą. Po godzinie brnięcia w zamieci dotarły do wielkiej dziupli. Nie wiadomo dlaczego - pewnie z powodu pogody - Weronika zauważyła ją w ostatnim momencie. Jej towarzyszka sięgnęła do środka, chwilę poszukała i w końcu wyjęła miecz a po chwili drugi. Wręczyła jeden Weronice.
- Masz. Na pewno ci się przyda. Czary, czarami, ale czasem nie ma czasu, by skonstruować porządne zaklęcie i je rzucić. Wtedy trzeba rąbać tym!

Dowódca żołdaków przypatrzył się Konradowi;
- No? Kim ty właściwie jesteś i czemu się włóczysz po gościńcach? Może to właśnie ty jesteś zbójem, który rabuje królewskich poddanych?
- Raczej po was nikt już tu nie ma niczego do rabowania - odparł Konrad, choć wiedział, że robi głupio. Już dawno powinien był się wycofać, a zamiast tego właśnie zadarł z przeważającym go liczebnością przeciwnikiem.
- Brać tego buntownika! - ryknął przywódca. Urzędnik schował się z powrotem do chaty a reszta sięgnęła po broń. Długie i ciężkie halabardy nie wróżyły nic dobrego młodemu szlachcicowi i co tu dużo mówić, nie dawały mu w zasadzie żadnych szans. Ośmiu halabardników plus dowódca z mieczem... Na zastraszonych chłopów nie można było liczyć.
Konrad błyskawicznie wydobył swój stary miecz. Skoro już się wmieszał w tę awanturę nie pozostawało mu w zasadzie nic innego. Głupio zaczął to i głupio umrze. No i młodo! Runęli na niego niemal równocześnie. Ciął tak, by trafić w drzewce halabardy, ale ostrze ześliznęło się zamiast przeciąć broń przeciwnika. Odskoczył i ciął mocno na odlew. Zasłonił się przed kolejnym ciosem, zrobił nagły zwód, wypad z przyklękiem i pchnął. Jeden z wojaków padł na siemię, a z jego brzucha wypłynęły wnętrzności. Rąbnął kolejnego płazem po nadgarstku z taką siłą, że tamten zawył z bólu i wypuścił swoją halabardę. Konrad okręcił się i jednocześnie odskoczył przed ostrzem kolejnego przeciwnika. Potknął się, ale na szczęście nacierający żołnierz pośliznął się na śniegu i podciął swego kamrata.
Zderzył się ostrzami z dowódcą oddziału. Kątem oka zauważył, że następny żołdak zachodzi go od tyłu. Ostrze świsnęło w powietrzu. Wprawdzie Konrad zdążył się odsunąć, ale ostrze halabardy obróciło się i płazem uderzyło go w głowę. Nie miał na sobie hełmu, bo nie było go na niego stać. Gruba czapa tylko częściowo wyhamowała impet uderzenia. Na chwilę go zamroczyło. Czyjś but trafił go w brzuch i obalił na ziemię. Zobaczył nad sobą wściekłą twarzy i nadlatujący miecz. Zdążył się odturlać w bok, a miecz wbił się w ziemię tuż obok jego głowy. Tamten wyrwał ostrze i chciał się zamierzyć, gdy nagle rozległ się straszny ryk.
Z pomiędzy chałup wyskoczyła jakaś wielka kudłata bestia. W mgnieniu oka rozszarpała dwu halabardników, a po chwili urwała trzeciemu głowę. Konrad nie czekał. Zerwał się na nogi i pchnął dowódcę w brzuch. W tym czasie dzika bestia dokończyła dzieła zniszczenia. Na pobojowisku został tylko Konrad i to coś co przybyło mu na ratunek. Chłopi pochowali się po chatach lub za nimi. Teraz niepewnie wyglądali z okien, drzwi i zza ścian.
- Dziękuję ci. Niezależnie od tego kim lub czym jesteś - powiedział niepewnie Konrad i zmieszał się jeszcze bardziej, bo w bestii rozpoznał wreszcie dużego niedźwiedzia brunatnego.
- Nie ma za co, choć nie wiem czemu właściwie się wtrąciłem
- Ty mówisz?
- Niestety - miś machnął łapą - Skutek pewnego wypadku.
- Co teraz? - zapytał jeszcze mniej pewnie Konrad
- Powiedz im, by zabrali swój dobytek, a ty - spojrzał na szlachcica wymownie - jeszcze mi się przydasz.
- Ludzie! - krzyknął Konrad - Pozbierajcie swoje rzeczy.
Nikt się nie ruszył. Dopiero po chwili zrozumiał, że boją się zemsty króla, a może także i niedźwiedzia? Ten ostatni odwrócił się do chłopów:
- Zbierajcie rzeczy i wracajcie do chat, bo zimno. Król nic wam nie zrobi. Już my się tym zajmiemy - na te słowa wystraszyli się jeszcze bardziej. Nie wiedzieli czy bać się bardziej króla, czy tego demona. Ostatecznie uznali, że na razie król daleko a demon blisko. Z ociąganiem zaczęli zbierać swój dobytek i wnosić go do chat. Jednak to nie był koniec awantury. Miś kątem oka złowił ruch. To urzędnik próbował wymknąć się chyłkiem do lasu. Dopadł go w trzech susach.
- Ty gdzie? Przecież w lesie i tak nie przeżyjesz - powiedział spokojnie - Zamarzniesz, albo zeżrą cię wilki - kłapną paszczą, a tamten zemdlał. Ostatecznie zostawili go w jednej z chat nie przejmując się tym, czy tłamszeni przez lata chłopi zdobędą się na odrobinę troski wobec swojego ciemiężcy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz