Był
już ranek, gdy Konrad ruszył w dalszą drogę. Osiodłał
konia i zapłacił chłopakowi stajennemu za opiekę nad zwierzakiem.
Lekko wskoczył na koński grzbiet i ujął cugle. Pogoda nie
zachęcała do podróży, ale nie miał aż tyle pieniędzy, by
płacić za przedłużający się pobyt w karczmie. Powinien raczej
rozejrzeć się za jakimś nowym źródłem dochodu, o co jak
usłyszał poprzedniego wieczora, może być bardzo trudno. Nie
ujechał daleko, gdy doszedł go zgiełk i zawodzenie.
Wszystko
działo się przy kilku chatach tworzących małą wioskę i
położonych niedaleko gościńca. Żołdacy wynosili dobytek i
układali go na wozach. Kilku przetrząsało zabudowania. Trzy
kobiety w nieokreślonym wieku i dość marnej odzieży niespecjalnie
chroniącej przed mrozem, zawodziły i błagały o litość.
Mężczyźni stali nieopodal z zaciętymi minami. Za nimi chowały
się dzieci.
-
Panie litości. My naprawdę nic wartościowego już nie mamy -
wołała jedna z kobiet - Nie mamy już nawet co jeść ani czego dać
dzieciom do gęby.
-
Milcz! - warkną jeden wyglądający na dowódcę oddziału.
Wtedy
do zbiegowiska dojechał Konrad.
-
Co tu się dzieje? Czemu grabicie tych ludzi? - zapytał. Jako
szlachcic z urodzenia nigdy nie interesował się dolą chłopstwa i
innej biedoty, ale też nie był człowiekiem bez serca. Gdy widział
oczywistą krzywdę, starał się jej zapobiec.
-
Nie grabimy! Ściągamy podatki - powiedział dowódca podniesionym
głosem - Tyś co za jeden, że się wtrącasz? Chcesz przeszkadzać
królewskim żołnierzom i urzędnikom? - dopiero teraz w drzwiach
jednej z chat ukazał się bogato ubrany mężczyzna, w którym
Konrad domyślił się wspomnianego urzędnika.
Miś
wyszedł niepewnym krokiem z jaskini. Musiał sobie wszystko
poukładać w łbie, co w obecnej chwili nie było łatwe. Wysokie
procenty robiły swoje i świat się lekko chwiał. Jednak mróz
szybko go otrzeźwił. Może nawet nazbyt szybko, jak ostatecznie
ocenił. Uznał, że najpierw musi iść sprawdzić co z Weroniką, a
potem pomóc w tym co zasugerował mu jego rozmówca. Jednak z drogi
zawróciły go jakieś odległe hałasy i coś podpowiadało mu, że
powinien sprawdzić co się dzieje. Przyszłość pokazała, że była
to bardzo ważna decyzja.
Drzwi
rozwarły się a hukiem i do chaty wdarła się śnieżyca. Izabella
z trudem zamknęła je za sobą.
-
Idziesz ze mną? - zapytała bez ogródek ruda czarownica
-
Co? Gdzie? - odparła nieco nieprzytomnie Weronika, bo właśnie była
pogrążona w głębokich rozmyślaniach
-
Ktoś mądrzejszy ode mnie i od ciebie stwierdził, że siedzisz tu i
zamartwiasz się o ludzi. Zastanawiasz się, co możesz zrobić...
-
Kto mądrzejszy?
-
Może później ją poznasz. Teraz czas działać. Chyba, że nie
chcesz?
-
Ja? Ale co mamy robić?
-
Teraz nie mam czasu wszystkiego tłumaczyć. Zresztą sama wiem tylko
trochę, pobieżne informacje. Jednak mam zaufane źródło i wiem,
że musimy szybko działać.
Weronika
przestała pytać. Przecież sama chciała coś zrobić. No i miała
dług u Izabelli. Złapała płaszcz i ruszyła przez śnieg za rudą
czarownicą. Po godzinie brnięcia w zamieci dotarły do wielkiej
dziupli. Nie wiadomo dlaczego - pewnie z powodu pogody - Weronika
zauważyła ją w ostatnim momencie. Jej towarzyszka sięgnęła do
środka, chwilę poszukała i w końcu wyjęła miecz a po chwili
drugi. Wręczyła jeden Weronice.
-
Masz. Na pewno ci się przyda. Czary, czarami, ale czasem nie ma
czasu, by skonstruować porządne zaklęcie i je rzucić. Wtedy
trzeba rąbać tym!
Dowódca
żołdaków przypatrzył się Konradowi;
-
No? Kim ty właściwie jesteś i czemu się włóczysz po gościńcach?
Może to właśnie ty jesteś zbójem, który rabuje królewskich
poddanych?
-
Raczej po was nikt już tu nie ma niczego do rabowania - odparł
Konrad, choć wiedział, że robi głupio. Już dawno powinien był
się wycofać, a zamiast tego właśnie zadarł z przeważającym go
liczebnością przeciwnikiem.
-
Brać tego buntownika! - ryknął przywódca. Urzędnik schował się
z powrotem do chaty a reszta sięgnęła po broń. Długie i ciężkie
halabardy nie wróżyły nic dobrego młodemu szlachcicowi i co tu
dużo mówić, nie dawały mu w zasadzie żadnych szans. Ośmiu
halabardników plus dowódca z mieczem... Na zastraszonych chłopów
nie można było liczyć.
Konrad
błyskawicznie wydobył swój stary miecz. Skoro już się wmieszał
w tę awanturę nie pozostawało mu w zasadzie nic innego. Głupio
zaczął to i głupio umrze. No i młodo! Runęli na niego niemal
równocześnie. Ciął tak, by trafić w drzewce halabardy, ale
ostrze ześliznęło się zamiast przeciąć broń przeciwnika.
Odskoczył i ciął mocno na odlew. Zasłonił się przed kolejnym
ciosem, zrobił nagły zwód, wypad z przyklękiem i pchnął. Jeden
z wojaków padł na siemię, a z jego brzucha wypłynęły
wnętrzności. Rąbnął kolejnego płazem po nadgarstku z taką
siłą, że tamten zawył z bólu i wypuścił swoją halabardę.
Konrad okręcił się i jednocześnie odskoczył przed ostrzem
kolejnego przeciwnika. Potknął się, ale na szczęście nacierający
żołnierz pośliznął się na śniegu i podciął swego kamrata.
Zderzył
się ostrzami z dowódcą oddziału. Kątem oka zauważył, że
następny żołdak zachodzi go od tyłu. Ostrze świsnęło w
powietrzu. Wprawdzie Konrad zdążył się odsunąć, ale ostrze
halabardy obróciło się i płazem uderzyło go w głowę. Nie miał
na sobie hełmu, bo nie było go na niego stać. Gruba czapa tylko
częściowo wyhamowała impet uderzenia. Na chwilę go zamroczyło.
Czyjś but trafił go w brzuch i obalił na ziemię. Zobaczył nad
sobą wściekłą twarzy i nadlatujący miecz. Zdążył się
odturlać w bok, a miecz wbił się w ziemię tuż obok jego głowy.
Tamten wyrwał ostrze i chciał się zamierzyć, gdy nagle rozległ
się straszny ryk.
Z
pomiędzy chałup wyskoczyła jakaś wielka kudłata bestia. W
mgnieniu oka rozszarpała dwu halabardników, a po chwili urwała
trzeciemu głowę. Konrad nie czekał. Zerwał się na nogi i pchnął
dowódcę w brzuch. W tym czasie dzika bestia dokończyła dzieła
zniszczenia. Na pobojowisku został tylko Konrad i to coś co
przybyło mu na ratunek. Chłopi pochowali się po chatach lub za
nimi. Teraz niepewnie wyglądali z okien, drzwi i zza ścian.
-
Dziękuję ci. Niezależnie od tego kim lub czym jesteś - powiedział
niepewnie Konrad i zmieszał się jeszcze bardziej, bo w bestii
rozpoznał wreszcie dużego niedźwiedzia brunatnego.
-
Nie ma za co, choć nie wiem czemu właściwie się wtrąciłem
-
Ty mówisz?
-
Niestety - miś machnął łapą - Skutek pewnego wypadku.
-
Co teraz? - zapytał jeszcze mniej pewnie Konrad
-
Powiedz im, by zabrali swój dobytek, a ty - spojrzał na szlachcica
wymownie - jeszcze mi się przydasz.
-
Ludzie! - krzyknął Konrad - Pozbierajcie swoje rzeczy.
Nikt
się nie ruszył. Dopiero po chwili zrozumiał, że boją się zemsty
króla, a może także i niedźwiedzia? Ten ostatni odwrócił się
do chłopów:
-
Zbierajcie rzeczy i wracajcie do chat, bo zimno. Król nic wam nie
zrobi. Już my się tym zajmiemy - na te słowa wystraszyli się
jeszcze bardziej. Nie wiedzieli czy bać się bardziej króla, czy
tego demona. Ostatecznie uznali, że na razie król daleko a demon
blisko. Z ociąganiem zaczęli zbierać swój dobytek i wnosić go do
chat. Jednak to nie był koniec awantury. Miś kątem oka złowił
ruch. To urzędnik próbował wymknąć się chyłkiem do lasu.
Dopadł go w trzech susach.
-
Ty gdzie? Przecież w lesie i tak nie przeżyjesz - powiedział
spokojnie - Zamarzniesz, albo zeżrą cię wilki - kłapną paszczą,
a tamten zemdlał. Ostatecznie zostawili go w jednej z chat nie
przejmując się tym, czy tłamszeni przez lata chłopi zdobędą się
na odrobinę troski wobec swojego ciemiężcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz