Maciej
był wściekły. Już po raz kolejny zawiodła go męskość.
Jego! Króla i największego konesera kobiecej urody. Spojrzał na
kulącą się w pościeli nagą dziewczynę. Koronkową narzutą
zasłaniała piersi i patrzyła na niego przestraszonym wzrokiem.
Czuł do niej coraz większą nienawiść. Nagle coś w nim pękło.
Skoczył ku dziewczynie i złapał ją za szyję. Zaczął dusić.
Przerażona ofiara nawet specjalnie nie próbowała się bronić.
Gdzieś tam w głowie kołatała jej nadzieja, że to tylko kolejna
gra królewskiego kochanka. Właśnie ta nadzieja ją zgubiła...
Król
sapnął i nieprzytomnym wzrokiem patrzył na zwłoki dziewczyny.
Siedział tak nad nimi przez pół godziny. Nie ruszał się, nie
myślał. Siedział. Dopiero potem sięgnął po dzwonek na służbę.
Gdy weszło dwóch dworzan w milczeniu pokazał na ciało i kazał je
wynieść. Nie interesowało go zupełnie co się stanie z jego
ofiarą. Powoli dotarło do niego, że odkrył coś nowego, co na
jakiś czas odsunęło od niego nudę.
Izabella
wymknęła się przez ukrytą furtkę w zamkowym murze. Z ciepłego i
przytulnego wnętrza wygnało ją zamieszanie, jakie powstało w
związku z jakąś dziewczyną. Chorą czy zmarłą, w to już nie
wnikała. Jak okiem sięgnąć wszędzie zalegał śnieg i hulał
wiatr. Ten fakt obecnie bardziej ją absorbował. Nie lubiła
marznąć. Jej gorąca natura tęskniła do ciepłych słonecznych
promieni.
"Czy
naprawdę ten młody koniuszy o pięknych oczach jest wart tego, by
mi potem tyłek odmarzał? Póki było ciepło ten romans był
przyjemny, ale teraz..." - myślała na wpół ironicznie, na
wpół poważnie. Ostatecznie można przecież obyć się bez pewnych
rozkoszy zimą i wrócić do nich na wiosnę. Spojrzała przed siebie
w monotonną biel śniegu. Z odległego pasma drzew oderwał się
jakiś kształt. Szary rozmazany cień. Biegł szybko i po chwili
wilk już był przy niej. Pogłaskała go ręką w rękawiczce i
ruszyła w kierunku ściany lasu. Myślała już tylko o ciepłej
chacie i ognisku w piecu. Przyda się też jakaś nalewka ziołowa.
Nagle
z oddali zobaczyła jakąś postać, która tak jak ona brnęła
przez śnieg. Trudno było rozpoznać osobę w opatulonym kształcie,
ale coś było w niej znajomego. Coś prawie zapomnianego z dalekiej
przeszłości. Gdy szlaki, jakimi brnęły w głębokim śniegu
zaczęło się zbliżać do siebie, serce Izabelli zabiło mocniej.
"Naprawdę? To chyba niemożliwe!"
-
Witaj Izabello - dotarł do niej przytłumiony wichrem, jednocześnie
prawie zapomniany, ale jakże znajomy głos - Nadal jesteś taka
niepokorna?
-
To naprawdę ty!? - wykrzyknęła dziewczyna - Mówiły, że nie
żyjesz.
-
Jak widzisz nieco przesadzały. Chodźmy jednak gdzieś, gdzie panują
lepsze warunki do rozmowy.
-
To chodźmy do mnie - zawołała młodsza czarownica i ruszyły
ciężko przez zwały śniegu.
Rycerz
Konrad w zasadzie nie były rycerzem w pełnym tego słowa znaczeniu.
Nikt nigdy go nie pasował. Nie miał ochoty zostać czyimś
giermkiem, czyli w zasadzie popychadłem. Nie miał też funduszy na
to, by dojść do rycerskiego pasa inną drogą. Jedynie wygląd
przemawiał na jego korzyść. Szerokie ramiona i wypukła klatka
piersiowa wprost predysponowały go do tego zawodu. Przeciwwskazaniem
była jedynie inteligencja, która zwykle nie kojarzy się z taką
budową ciała, jak i - dosłownie i w przenośni - z zakutym łbem.
Jednak Konrad niewątpliwie był inteligenty. Wprawdzie przeczyłby
temu fakt jeżdżenia po świecie w poszukiwaniu przygód, ale...
Jeśli jest się czwartym synem zubożałego barona, to niewiele
pozostaje w życiu innych opcji. Starsi bracia rozgrabili resztki
majątku, a jemu nie zostało nawet na porządną zbroję. Udało mu
się jedynie zabrać stary rodowy miecz. W końcu dzięki temu bracia
uspokoili sumienia, że jednak najmłodszy coś otrzymał. Im miecz
niespecjalnie był potrzebny, bo stare rycerskie tradycje rodu mieli
w nosie. Postanowili wzbogacić się zaczynając od mizernej schedy i
powoli odbudować majątek, a właściwie po podziale - trzy
mini-majątki.
Prócz
miecza dostał mu się koń. Bliżej mu było do pociągowego konia z
wieloletnim stażem niż do rycerskiego rumaka, ale był. Zawsze to
jednak wygląda się dostojniej z siodła niż drepcząc w błocie
gościńca. Trzeba tu na marginesie dodać, że polityka lub raczej
jej brak, jaką uprawiał król Maciej, sprawiała że trakty przez
większość roku nie przypominały ubitych gościńców - o
brukowanych drogach nie wspominając - lecz raczej błotniste bajora.
Rozrywki króla i dworu sprawiały, że nie starczało pieniędzy na
poprawę stanu dróg oraz nie wiele innych potrzebnych rzeczy.
Konrad
rozsiodłał rumaka i wprowadził go do małej stajni. Stało tu już
kilka mniej lub bardziej
zadbanych zwierząt.
-
Zajmij się nim - rzucił do pachołka - potem zapłacę za wszystko.
Mógł sobie pozwolić na pewną dozę rozrzutności, bo ostatnio
zarobił trochę biorąc udział jako najemnik w obronie pewnego
nękanego przez zbójów zameczku. Nie tylko udało się odeprzeć
oblężenie wielkiej watahy zbójów, ale nawet ubić ich przywódcę,
co położyło kres działalności całej zgrai i pozwoliło pozyskać
środki na dalszą podróż. Wprawdzie kasztelan sugerował mu, by
zaciągnął się u niego na stałe, ale Konrad miał inne plany. W
zasadzie nie bardzo jeszcze wiedział jakie, ale na pewno nie chciał
do końca życia być podrzędnym najemnym żołdakiem.
Skierował
kroki do karczmy. Mocno pchnął drzwi, tak że aż uderzyły o
ścianę. Wiedział, że takie wejście z hukiem gwarantuje lepszą
obsługę i więcej szacunku. Ze środka buchnęło przyjemne ciepło
połączone z nieco mniej przyjemnymi zapachami. Rozejrzał się po
sali. Za stołami siedziało kilku kupców i ich służba. Pulchna
dziewoja roznosiła parujące talerze i kufle z piwem. Usiadł na
jednym z pustych miejsc i zamówił piwo oraz gulasz.
-
Źle się dzieje - usłyszał od jednego ze stołów. Kątem oka
zerknął za siebie i zobaczył dwóch dość opasłych mężczyzn
pochylonych nad kuflami piwa.
-
W zasadzie głośno o tym nie powinno się mówić, ale i tak grozi
mi ruina więc ci powiem. Król rujnuje kraj. Ludzie są tak biedni,
że nie mają co jeść o kupowaniu naszych towarów nie wspominając.
Wiesz ile opłat musiałem już uiścić, by tu dotrzeć? Nic z tego
nie będę miał. Z towarami trzeba będzie wrócić do domu.
-
Tak, tak - wtórował mu drugi - Nie wiem co będzie dalej, ale
raczej już tu nie wrócę. Mimo wszystko spróbuję coś sprzedać i
się wynoszę.
Konrad
dalej nie słuchał. Zamyślił się głęboko. Jeśli nawet kupcy
nie zarabiają w tym kraju, to jakim cudem on ma tu coś dorobić?
Trzeba będzie rano jak najszybciej opuścić karczmę, by nie
marnować zbyt dużo pieniędzy.
Hubert
von Alchemberg-Salzer nie był zadowolony. Jako bliski i zaufany
doradca króla oraz dowódca straży pałacowej, miał coraz większe
wątpliwości. Był służbistą i nie dopuszczał możliwości
zdrady. Jednak był też na tyle wrażliwy, by dostrzegać
pogłębiającą się nędzę ubogiej części ludności i
postępujący upadek królestwa. Nie było też wątpliwości, że
wszystkiemu winny jest Maciej.
Teraz
do wszystkiego doszło jeszcze i to. Król własnymi rękami
zamordował niewinną dziewczynę. To już zdecydowanie nie było ani
szlachetne ani rycerskie. Jak miał się zatem odnieść do swojej
przysięgi wierności? Skoro stało się raz, stanie się znowu.
Hubert miał już swoje lata i widział wystarczająco dużo. Jeśli
dzikie zwierze zasmakuje w krwi, to będzie jej łaknąć coraz
bardziej i staje się coraz bardziej niebezpieczne. Zaś najbardziej
krwiożerczym ze zwierząt jest człowiek, a najbardziej krwiożerczy
i bezwzględni pośród ludzi są władcy.
Hubert von Alchemberg-Salzer był starym wiernym żołnierzem i nie
wyobrażał sobie, by mógł zorganizować zamach stanu. Nie potrafił
nawet pomyśleć o przejęciu władzy. To nie mieściło się w jego
pojęciu honoru i wierności. Jednak coraz trudniej mógł sobie
wyobrazić, by umiał służyć dalej królowi. Cóż zatem mógł
zrobić? Odejść ze służby? Król nie przyjmie dymisji. Zresztą -
odejść i nic nie zrobić? Też nie mógł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz