niedziela, 3 grudnia 2017

Lojalność i zdrada cz. 2


Maciej był wściekły. Już po raz kolejny zawiodła go męskość. Jego! Króla i największego konesera kobiecej urody. Spojrzał na kulącą się w pościeli nagą dziewczynę. Koronkową narzutą zasłaniała piersi i patrzyła na niego przestraszonym wzrokiem. Czuł do niej coraz większą nienawiść. Nagle coś w nim pękło. Skoczył ku dziewczynie i złapał ją za szyję. Zaczął dusić. Przerażona ofiara nawet specjalnie nie próbowała się bronić. Gdzieś tam w głowie kołatała jej nadzieja, że to tylko kolejna gra królewskiego kochanka. Właśnie ta nadzieja ją zgubiła...

Król sapnął i nieprzytomnym wzrokiem patrzył na zwłoki dziewczyny. Siedział tak nad nimi przez pół godziny. Nie ruszał się, nie myślał. Siedział. Dopiero potem sięgnął po dzwonek na służbę. Gdy weszło dwóch dworzan w milczeniu pokazał na ciało i kazał je wynieść. Nie interesowało go zupełnie co się stanie z jego ofiarą. Powoli dotarło do niego, że odkrył coś nowego, co na jakiś czas odsunęło od niego nudę.

Izabella wymknęła się przez ukrytą furtkę w zamkowym murze. Z ciepłego i przytulnego wnętrza wygnało ją zamieszanie, jakie powstało w związku z jakąś dziewczyną. Chorą czy zmarłą, w to już nie wnikała. Jak okiem sięgnąć wszędzie zalegał śnieg i hulał wiatr. Ten fakt obecnie bardziej ją absorbował. Nie lubiła marznąć. Jej gorąca natura tęskniła do ciepłych słonecznych promieni.
"Czy naprawdę ten młody koniuszy o pięknych oczach jest wart tego, by mi potem tyłek odmarzał? Póki było ciepło ten romans był przyjemny, ale teraz..." - myślała na wpół ironicznie, na wpół poważnie. Ostatecznie można przecież obyć się bez pewnych rozkoszy zimą i wrócić do nich na wiosnę. Spojrzała przed siebie w monotonną biel śniegu. Z odległego pasma drzew oderwał się jakiś kształt. Szary rozmazany cień. Biegł szybko i po chwili wilk już był przy niej. Pogłaskała go ręką w rękawiczce i ruszyła w kierunku ściany lasu. Myślała już tylko o ciepłej chacie i ognisku w piecu. Przyda się też jakaś nalewka ziołowa.
Nagle z oddali zobaczyła jakąś postać, która tak jak ona brnęła przez śnieg. Trudno było rozpoznać osobę w opatulonym kształcie, ale coś było w niej znajomego. Coś prawie zapomnianego z dalekiej przeszłości. Gdy szlaki, jakimi brnęły w głębokim śniegu zaczęło się zbliżać do siebie, serce Izabelli zabiło mocniej. "Naprawdę? To chyba niemożliwe!"
- Witaj Izabello - dotarł do niej przytłumiony wichrem, jednocześnie prawie zapomniany, ale jakże znajomy głos - Nadal jesteś taka niepokorna?
- To naprawdę ty!? - wykrzyknęła dziewczyna - Mówiły, że nie żyjesz.
- Jak widzisz nieco przesadzały. Chodźmy jednak gdzieś, gdzie panują lepsze warunki do rozmowy.
- To chodźmy do mnie - zawołała młodsza czarownica i ruszyły ciężko przez zwały śniegu.

Rycerz Konrad w zasadzie nie były rycerzem w pełnym tego słowa znaczeniu. Nikt nigdy go nie pasował. Nie miał ochoty zostać czyimś giermkiem, czyli w zasadzie popychadłem. Nie miał też funduszy na to, by dojść do rycerskiego pasa inną drogą. Jedynie wygląd przemawiał na jego korzyść. Szerokie ramiona i wypukła klatka piersiowa wprost predysponowały go do tego zawodu. Przeciwwskazaniem była jedynie inteligencja, która zwykle nie kojarzy się z taką budową ciała, jak i - dosłownie i w przenośni - z zakutym łbem. Jednak Konrad niewątpliwie był inteligenty. Wprawdzie przeczyłby temu fakt jeżdżenia po świecie w poszukiwaniu przygód, ale... Jeśli jest się czwartym synem zubożałego barona, to niewiele pozostaje w życiu innych opcji. Starsi bracia rozgrabili resztki majątku, a jemu nie zostało nawet na porządną zbroję. Udało mu się jedynie zabrać stary rodowy miecz. W końcu dzięki temu bracia uspokoili sumienia, że jednak najmłodszy coś otrzymał. Im miecz niespecjalnie był potrzebny, bo stare rycerskie tradycje rodu mieli w nosie. Postanowili wzbogacić się zaczynając od mizernej schedy i powoli odbudować majątek, a właściwie po podziale - trzy mini-majątki.
Prócz miecza dostał mu się koń. Bliżej mu było do pociągowego konia z wieloletnim stażem niż do rycerskiego rumaka, ale był. Zawsze to jednak wygląda się dostojniej z siodła niż drepcząc w błocie gościńca. Trzeba tu na marginesie dodać, że polityka lub raczej jej brak, jaką uprawiał król Maciej, sprawiała że trakty przez większość roku nie przypominały ubitych gościńców - o brukowanych drogach nie wspominając - lecz raczej błotniste bajora. Rozrywki króla i dworu sprawiały, że nie starczało pieniędzy na poprawę stanu dróg oraz nie wiele innych potrzebnych rzeczy.
Konrad rozsiodłał rumaka i wprowadził go do małej stajni. Stało tu już kilka mniej lub bardziej zadbanych zwierząt.
- Zajmij się nim - rzucił do pachołka - potem zapłacę za wszystko. Mógł sobie pozwolić na pewną dozę rozrzutności, bo ostatnio zarobił trochę biorąc udział jako najemnik w obronie pewnego nękanego przez zbójów zameczku. Nie tylko udało się odeprzeć oblężenie wielkiej watahy zbójów, ale nawet ubić ich przywódcę, co położyło kres działalności całej zgrai i pozwoliło pozyskać środki na dalszą podróż. Wprawdzie kasztelan sugerował mu, by zaciągnął się u niego na stałe, ale Konrad miał inne plany. W zasadzie nie bardzo jeszcze wiedział jakie, ale na pewno nie chciał do końca życia być podrzędnym najemnym żołdakiem.
Skierował kroki do karczmy. Mocno pchnął drzwi, tak że aż uderzyły o ścianę. Wiedział, że takie wejście z hukiem gwarantuje lepszą obsługę i więcej szacunku. Ze środka buchnęło przyjemne ciepło połączone z nieco mniej przyjemnymi zapachami. Rozejrzał się po sali. Za stołami siedziało kilku kupców i ich służba. Pulchna dziewoja roznosiła parujące talerze i kufle z piwem. Usiadł na jednym z pustych miejsc i zamówił piwo oraz gulasz.
- Źle się dzieje - usłyszał od jednego ze stołów. Kątem oka zerknął za siebie i zobaczył dwóch dość opasłych mężczyzn pochylonych nad kuflami piwa.
- W zasadzie głośno o tym nie powinno się mówić, ale i tak grozi mi ruina więc ci powiem. Król rujnuje kraj. Ludzie są tak biedni, że nie mają co jeść o kupowaniu naszych towarów nie wspominając. Wiesz ile opłat musiałem już uiścić, by tu dotrzeć? Nic z tego nie będę miał. Z towarami trzeba będzie wrócić do domu.
- Tak, tak - wtórował mu drugi - Nie wiem co będzie dalej, ale raczej już tu nie wrócę. Mimo wszystko spróbuję coś sprzedać i się wynoszę.
Konrad dalej nie słuchał. Zamyślił się głęboko. Jeśli nawet kupcy nie zarabiają w tym kraju, to jakim cudem on ma tu coś dorobić? Trzeba będzie rano jak najszybciej opuścić karczmę, by nie marnować zbyt dużo pieniędzy.


Hubert von Alchemberg-Salzer nie był zadowolony. Jako bliski i zaufany doradca króla oraz dowódca straży pałacowej, miał coraz większe wątpliwości. Był służbistą i nie dopuszczał możliwości zdrady. Jednak był też na tyle wrażliwy, by dostrzegać pogłębiającą się nędzę ubogiej części ludności i postępujący upadek królestwa. Nie było też wątpliwości, że wszystkiemu winny jest Maciej.
Teraz do wszystkiego doszło jeszcze i to. Król własnymi rękami zamordował niewinną dziewczynę. To już zdecydowanie nie było ani szlachetne ani rycerskie. Jak miał się zatem odnieść do swojej przysięgi wierności? Skoro stało się raz, stanie się znowu. Hubert miał już swoje lata i widział wystarczająco dużo. Jeśli dzikie zwierze zasmakuje w krwi, to będzie jej łaknąć coraz bardziej i staje się coraz bardziej niebezpieczne. Zaś najbardziej krwiożerczym ze zwierząt jest człowiek, a najbardziej krwiożerczy i bezwzględni pośród ludzi są władcy.
Hubert von Alchemberg-Salzer był starym wiernym żołnierzem i nie wyobrażał sobie, by mógł zorganizować zamach stanu. Nie potrafił nawet pomyśleć o przejęciu władzy. To nie mieściło się w jego pojęciu honoru i wierności. Jednak coraz trudniej mógł sobie wyobrazić, by umiał służyć dalej królowi. Cóż zatem mógł zrobić? Odejść ze służby? Król nie przyjmie dymisji. Zresztą - odejść i nic nie zrobić? Też nie mógł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz