Ludzie
we wsi dość niechętnie patrzeli na poczynania nowo
przybyłych. Czarownica jak dotychczas była bardzo pomocna, więc
nie mieli ochoty się jej pozbywać. Z drugiej strony, na walkę z
wojskiem też nie mieli chęci. Ostatecznie, nieco z dystansu,
obserwowali przebieg wydarzeń. Doktrynę Kościoła zawsze
traktowali dość wybiórczo – w zależności od aktualnych
potrzeb. Jeśli dziewczyna wygra to dobrze, jeśli nie, to z
zainteresowaniem obejrzą widowisko palenia na stosie. Przecież w
takiej małej wiosce, to niespotykana atrakcja. Tak, czy inaczej,
będzie dobrze.
Dobrzy
ludzie – dobrze jej życzyli, ale nie zamierzali robić nic więcej.
Źli – życzyli jej źle. Natomiast ci najgorsi... mieli własne
plany.
Niedźwiedź
wrócił do chaty bardzo zadowolony z siebie. Połów na rzeką był
nadzwyczaj udany. Teraz z pełnym brzuszkiem, miał już tylko ochotę
ułożyć się na drzemkę. No, ewentualnie zagryźć jeszcze kilkoma
ciasteczkami ten obfity posiłek.
Jednak
szybko stracił dobry humor. Pozostawione ślady i zapachy ludzi,
jakie unosiły się wokół domu, nie wróżyły nic dobrego. Miś
zaniepokoił się jeszcze bardziej, gdy znalazł ślad wleczenia
ciała. Po zapachu rozpoznał kogo wleczono. Ruszył biegiem w stronę
wioski.
Zatrzymał
się w pobliżu pierwszych chat. Zaczął węszyć i obserwować.
Nagle usłyszał kroki. Zza rogu wyszło dwóch uzbrojonych
żołnierzy. Od razu rozpoznał po zapachu, że brali udział w tym
co wydarzyło się przy chacie Weroniki.
Jednemu
błyskawicznie przetrącił kark, a drugiego przydusił do ziemi
(łamiąc mu przy okazji kilka żeber).
-
Gdzie ona jest – usłyszał przerażający i cierpiący człowiek.
Był tak zdezorientowany, że od razu odpowiedział na wszystkie
pytania. Po skończonym przysłuchaniu, miś mocniej nacisnął go
łapą!
Nad
ranem znaleźli kolejnych trzech żołnierzy, którzy trzymali straż.
Wszyscy byli porozrywani na kawałki. Trzeba przyznać, że każdy z
nich był naprawdę bardzo dobrym żołnierzem, jednak nikt nie
nauczył ich walczyć z niedźwiedziem. Znali doskonale wojenne
rzemiosło i arkana walki. Uczestniczyli w niejednej bitwie i
pogromie ludności cywilnej. Natomiast miś nie miał najmniejszego
pojęcia o zasadach sztuki wojennej. Jego taktyka sprowadzała się
do zajścia przeciwnika od tyłu i jak najmocniejszego walnięcia go
łapą wyposażoną w wielkie pazury. Wiedział też, że rutyna
bywa zgubna, dlatego czasem walnięcie łapą zastępował
odgryzieniem głowy!
Ignatio
był wściekły, gdy doniesiono mu o stratach. Jednak starał się
panować nad sobą.
-
Dzisiaj jeszcze przesłucham tę wiedźmę, a wieczorem ją spalimy. Nie ma co zwlekać, bo sprowadza zło na ludzi. Nocą znowu demony mogą uderzyć.
Na
nieszczęście dla inkwizytora, a na szczęście dla Weroniki, w
orszaku nie było zawodowego kata. Ignatio wyznaczył więc jednego z
żołdaków, który zdążył się już wsławić okrucieństwem.
Zabrał go ze sobą do szopy i kazał po drodze zaopatrzyć się u
kowala w potrzebne narzędzia oraz naczynie z rozgrzanymi węglami.
Jak się nie ma co się lubi, to trzeba improwizować.
Miś
początkowo zamierzał czekać do kolejnej nocy, aby kontynuować
swoje dzieło zniszczenia, ale zbyt obawiał się o Weronikę. Uznał,
że zaatakuje za dnia. Sprowokowany niedźwiedź nie zawsze właściwie
ocenia ryzyko...
Pękł
kark kolejnego żołdaka, uderzony z olbrzymią siłą. Niedźwiedź
kątem oka dojrzał kolejnego i wymierzoną w siebie kuszę. W ułamku
sekundy zrozumiał, że nie zdąży... Nagle tamten jękną i zwalił
się na ziemię. Zza jego pleców wyłonił się Klapa. Spokojnie
wytarł skrwawiony nóż w mundur martwego żołdaka. Spojrzał na
zdziwionego zwierza.
-
Mamy z Weroniką niezałatwione sprawy – mruknął chłop ponuro – ale to są nasze sprawy! Żaden ksiądz, ani żołnierz nie będzie się w to wtrącał! - umilkł nieco zażenowany, że tłumaczy się niedźwiedziowi, ale tamten kiwną łbem na znak zrozumienia. No w końcu to niedźwiedź czarownicy, więc może naprawdę można z nim gadać?
-
My zajmiemy się resztą wojaków, a ty idź ją uwolnić – miś znowu kiwną łbem i ruszył w kierunku budynku, który służył za więzienie.
Gdy
wyszedł zza rogu sąsiedniego budynku, dwaj strażnicy sięgnęli po
kusze. Zrobili to bardzo szybko i sprawnie. Na swoje nieszczęście
niewystarczająco szybo i niewystarczająco sprawnie. Jeden padł z
przetrąconym karkiem, a stanu drugiego... lepiej nie opisywać.
W
tym czasie Hawluk, Mulek i Klapa kończyli pracę rozpoczęta przez
niedźwiedzia. O tych trzech można powiedzieć wiele złych rzeczy,
jednak nie podlega dyskusji, że na zarzynaniu ludzi znali się jak
nikt w okolicy. Byli profesjonalistami w cichej, mokrej robocie.
Oficjalnie rolnicy, nieoficjalnie mordercy, zbóje i gwałciciele.
Tych kilku żołnierzy, to był jedynie niewielki procent ludzi,
których wysłali w zaświaty.
Gdyby
doszło do regularnej bitwy, chłopi nie mieliby najmniejszych szans
z żołnierzami. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja, gdy należało
zajść przeciwnika pomiędzy chatami od tyłu i poderżnąć mu
gardło, albo wychylić się nagle z okna chałupy i wbić nóż w
przechodzącego. Wynik starcia był przesądzony, a przegrani
dowiedzieli się o tym zbyt późno. W zasadzie dopiero wtedy, gdy
sami już nie żyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz