Było
to wczesną jesienią, tuż po żniwach. Wielkie upały już
przeszły, ludzie szykowali się do zimy. Pracy jak zwykle było
niemało. Trzeba wszystko zabezpieczyć, chatę opatrzyć. Sprawdzić,
czy nie ma jakiś większych uszkodzeń i dziur, przez które zimno
będzie wpadać. Drew większą ilość narąbać. Co bardziej
przedsiębiorczy kłusowali po lasach, żeby i mięsa nieco więcej
zasolić na zimę.
Do
wsi wmaszerował oddział żołnierzy w dziwnych mundurach w
żółto-białe pasy. Każdy z nich niósł na ramieniu długą
kuszę. Jeszcze dziwniejszym zjawiskiem był łysy duchowny, który
jechał na koniu obok dowódcy. Był to ojciec Ignatio – papieski
inkwizytor.
Ojciec
Ignatio był specjalistą najwyższej klasy. Niestrudzenie
przemierzał chrześcijańskie kraje i uwalniał lud zpod jarzma
czarownic, Żydów i sodomitów oraz tych wszystkich, którzy
stanowili zagrożenie dla dusz biednych owieczek. Tam gdzie się
pojawił płonęły stosy, a wdzięczny lud mógł wreszcie odetchnąć
pełną piersią i wdychać słodką woń wolności dzieci Bożych.
Zasług miał co nie miara.
Cały
pochód skierował się w stronę plebanii. Ludzie spoglądali
ukradkiem na przybyszów. Nie byli pewni co ich tu przywiodło, ale
nauczeni doświadczeniem, wiedzieli jedno. Nadchodzą kłopoty!
Siedzieli
przy stole w ogrodzie za plebanią. Gosposia podała kolejny dzban
wina.
-
Dziękuję za życzliwość i pomoc – powiedział inkwizytor – obiecuję, że żołnierze nie narobią szkód. To kompania specjalnie dla mnie skompletowana przez księcia. Są bardzo zdyscyplinowani i waleczni...
-
Tu nie ma z kim walczyć – stwierdził proboszcz – ludzie spokojni...
-
Księże proboszczu... wszędzie się znajdą jacyś odszczepieńcy i wrogowie Kościoła.
-
Wszyscy chodzą do kościoła w niedzielę... no może...
-
Tak? - w oczach Ignatia pojawił się błysk zainteresowania. Odezwał się instynkt łowcy!
-
Jest taka jedna – powiedział proboszcz z wahaniem – mieszka pod lasem. Do kościoła wprawdzie nie chodzi, ale... ona nikomu krzywdy nie czyni...
-
Czym się zajmuje?
-
No... leczy ludzi i zwierzęta. Ludzie nazywają ją wprawdzie czarownicą...
-
No widzicie ojcze! Pod swoim bokiem tolerujecie taką nieprawość – inkwizytor aż poczerwieniał z oburzenia – Trzeba się nią zająć!
-
Ale ona – ksiądz machnął ręką – Czyń co należy ojcze. Ja się na tym nie znam – przypomniał sobie swoje objawienie w sprawie czarownicy. Wolał jednak nie wspominać o nim głośno. Może zwiódł go wtedy diabeł? Lepiej zgodzić się z inkwizytorem niż skończyć na stosie.
Ten
dzień zaczął się wyjątkowo dobrze. Weronice wreszcie udało się
opanować kilka skomplikowanych zaklęć i dokończyła opracowywanie
specjalnej mikstury przyspieszającej gojenie ran. Niestety nie
przewidziała tego, że dobrze zaczęty dzień może się bardzo źle
skończyć.
Gdy
usłyszała kroki przed chatą było już za późno. Rozległo się
dudnienie do drzwi.
-
W imieniu Kościoła Świętego – rozległ się głos – Otwierać!
Zawahała
się. Nie podobał jej się ton głosu, ale i tak nie miała gdzie
uciec. Zdecydowała więc, że otworzy intruzom. Jednak nie zdążyła
sama otworzyć drzwi. Do chaty wdarło się trzech żołdaków. Silne
uderzenie pięści powaliło ją na kolana. Ktoś złapał dziewczynę
za włosy i wywlókł przed chatę. Poczuła silne uderzenie w głowę
i straciła przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz