poniedziałek, 11 września 2017

OGIEŃ I KREW cz. 1


Było to wczesną jesienią, tuż po żniwach. Wielkie upały już przeszły, ludzie szykowali się do zimy. Pracy jak zwykle było niemało. Trzeba wszystko zabezpieczyć, chatę opatrzyć. Sprawdzić, czy nie ma jakiś większych uszkodzeń i dziur, przez które zimno będzie wpadać. Drew większą ilość narąbać. Co bardziej przedsiębiorczy kłusowali po lasach, żeby i mięsa nieco więcej zasolić na zimę.
Do wsi wmaszerował oddział żołnierzy w dziwnych mundurach w żółto-białe pasy. Każdy z nich niósł na ramieniu długą kuszę. Jeszcze dziwniejszym zjawiskiem był łysy duchowny, który jechał na koniu obok dowódcy. Był to ojciec Ignatio – papieski inkwizytor.
Ojciec Ignatio był specjalistą najwyższej klasy. Niestrudzenie przemierzał chrześcijańskie kraje i uwalniał lud zpod jarzma czarownic, Żydów i sodomitów oraz tych wszystkich, którzy stanowili zagrożenie dla dusz biednych owieczek. Tam gdzie się pojawił płonęły stosy, a wdzięczny lud mógł wreszcie odetchnąć pełną piersią i wdychać słodką woń wolności dzieci Bożych. Zasług miał co nie miara.
Cały pochód skierował się w stronę plebanii. Ludzie spoglądali ukradkiem na przybyszów. Nie byli pewni co ich tu przywiodło, ale nauczeni doświadczeniem, wiedzieli jedno. Nadchodzą kłopoty!

Siedzieli przy stole w ogrodzie za plebanią. Gosposia podała kolejny dzban wina.
  • Dziękuję za życzliwość i pomoc – powiedział inkwizytor – obiecuję, że żołnierze nie narobią szkód. To kompania specjalnie dla mnie skompletowana przez księcia. Są bardzo zdyscyplinowani i waleczni...
  • Tu nie ma z kim walczyć – stwierdził proboszcz – ludzie spokojni...
  • Księże proboszczu... wszędzie się znajdą jacyś odszczepieńcy i wrogowie Kościoła.
  • Wszyscy chodzą do kościoła w niedzielę... no może...
  • Tak? - w oczach Ignatia pojawił się błysk zainteresowania. Odezwał się instynkt łowcy!
  • Jest taka jedna – powiedział proboszcz z wahaniem – mieszka pod lasem. Do kościoła wprawdzie nie chodzi, ale... ona nikomu krzywdy nie czyni...
  • Czym się zajmuje?
  • No... leczy ludzi i zwierzęta. Ludzie nazywają ją wprawdzie czarownicą...
  • No widzicie ojcze! Pod swoim bokiem tolerujecie taką nieprawość – inkwizytor aż poczerwieniał z oburzenia – Trzeba się nią zająć!
  • Ale ona – ksiądz machnął ręką – Czyń co należy ojcze. Ja się na tym nie znam – przypomniał sobie swoje objawienie w sprawie czarownicy. Wolał jednak nie wspominać o nim głośno. Może zwiódł go wtedy diabeł? Lepiej zgodzić się z inkwizytorem niż skończyć na stosie.

Ten dzień zaczął się wyjątkowo dobrze. Weronice wreszcie udało się opanować kilka skomplikowanych zaklęć i dokończyła opracowywanie specjalnej mikstury przyspieszającej gojenie ran. Niestety nie przewidziała tego, że dobrze zaczęty dzień może się bardzo źle skończyć.
Gdy usłyszała kroki przed chatą było już za późno. Rozległo się dudnienie do drzwi.
  • W imieniu Kościoła Świętego – rozległ się głos – Otwierać!
Zawahała się. Nie podobał jej się ton głosu, ale i tak nie miała gdzie uciec. Zdecydowała więc, że otworzy intruzom. Jednak nie zdążyła sama otworzyć drzwi. Do chaty wdarło się trzech żołdaków. Silne uderzenie pięści powaliło ją na kolana. Ktoś złapał dziewczynę za włosy i wywlókł przed chatę. Poczuła silne uderzenie w głowę i straciła przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz