Weronika
niosła ciało dziewczynki wprost do wsi. Gniew dodawał jej
sił i prawie wcale nie czuła ciężaru jaki miała na rękach. Obok
niej potulnie szedł Jaś, a za nimi człapał niedźwiedź.
Zatrzymali się dopiero przed chatą Wocla. Czarownica ułożyła
delikatnie ciało na trawie, potem wstała i zawołała głośno:-
Wocel, wychodź! Przyniosłam twoją córkę. Wychodź świnio i zobacz do czego ją doprowadziłeś!
Wszyscy,
którzy akurat byli w wiosce, zebrali się w pewnym oddaleniu. Nie
wiadomo, czy powodowała nimi ciekawość, czy też współczucie.
Tylko przez delikatność nie będziemy roztrząsać tej kwestii i
pozostaniemy przy optymistycznym poglądzie na ludzką naturę.
Na
chwile zapadła cisza. Ludzie przepychali się, żeby zobaczyć co
się stanie. Drzwi chaty otwarły się z trzaskiem. Stanął w nich
Wocel. Ubrany w stare portki i rozpiętą płócienną koszulę,
przedstawiał sobą obraz całkowitego zaniedbania. Niepewne ruchy
zdradzały, że ma za sobą kolejną bliższą znajomość z dzbanem
gorzały.
-
Czego?! - wychrypiał.
-
Doprowadziłeś córkę do samobójstwa... - zaczęła Weronika.
-
A odpierdol ty się ode mnie.
-
Nie! - Weronika czuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Mówiła i działała, tak jakby nie była sobą – Musisz odpowiedzieć za to co zrobiłeś!
-
Ja ci zara odpowiem... - mruknął chłop. Rozejrzał się wkoło i zobaczył oparte nieopodal o ścianę widły. Z niespodziewaną szybkością podbiegł do narzędzia, złapał je i ruszył w kierunku czarownicy.
Nikt
ze stojących nieopodal nawet się nie ruszył, by pomóc
dziewczynie. Tylko miś napiął mięśnie i szykował się do skoku,
ale nie zdążył... Weronika zadziałała instynktownie. Wyciągnęła
przed siebie rękę i w krótkim ułamku chwili skoncentrowała cały
swój gniew w jednym punkcie. Jakaś niewidzialna siła uderzyła
Wocla w pierś. Przeleciał kilka metrów w powietrzu i rąbnął z
impetem o ścianę chałupy. Gdy odzyskał oddech, rozejrzał się
wokół nieprzytomnym wzrokiem. Nie bardzo wiedział co się stało.
Leżące nieopodal widły uniosły się w powietrzu, złamały na pół
i upadły u stóp czarownicy. Przez tłum przeszło głuche
westchnienie.
Weronika
zmierzyła swojego przeciwnika wzrokiem. Pierwszy raz w życiu
ogarnęła ją tak silna i niepohamowana wściekłość. Zebrała w
sobie siły, by zabić i... opanowała się. Gdzieś w głębi duszy
poczuła, iż nie powinna przekraczać tej granicy. Wiedziała, że
może to zrobić, była w tym momencie świadoma swojej mocy, ale
jednak coś ją powstrzymało.
Woclowi
przeszła już ochota do walki.
-
Moja córeczka! Moja kochana córeczka... - Zrobił ruch jakby chciał
wstać i zbliżyć się do ciała dziewczynki, ale spojrzał na
czarownicę i zrezygnował. Na czworakach dotarł do drzwi swojej
chaty i zniknął w jej wnętrzu.
Weronika
rozejrzała się wokół. Czuła się bardzo zmęczona i bardzo
przygnębiona. Krótko mówiąc: miała kompletnie dość!
-
Pochowajcie ją – powiedziała wskazując leżące na trawie zwłoki dziewczynki – Czy ktoś zajmie się Jasiem i weźmie go do siebie? Tu nie powinien mieszkać.
-
Ja – z tłumu wysunęła się młoda kobieta i delikatnie wzięła chłopca za rękę.
Czarownica
odwróciła się i wolno ruszyła w kierunku swojej chaty. Tuż za
nią poczłapał miś, który miał wrażenie, że jakoś nie
wszystko z tej historii rozumie. Ludzie jednak bywają dziwni!
W
nocy ktoś podłożył ogień pod chatę Wocla. Spłonęła razem z
właścicielem. Nikt we wsi nie próbował nawet gasić płomieni.
Ludzie tylko pilnowali żeby ogień nie przeszedł na inne
zabudowania. Potem bajano, że niby czarownica ściągnęła z nieba
piorun i spaliła Woclową chatę.
Na
drugi dzień młoda kobieta, która przygarnęła Jasia przyszła do
Weroniki. Czarownica była niewyspana. Całą noc przepłakała, a
niedźwiedź wlazł do swojej nory i wolał nie wychodzić, bo nie
bardzo wiedział jak się zachować w tej sytuacji.
-
W nocy spłonęła chata Wocla – powiedziała kobieta – mówią, że to wy...
Weronika
popatrzała na nią bez słowa.
-
Ale ja nie o tym... - zmieszała się tamta – Przyszłam powiedzieć, że proboszcz nie chce się zgodzić na pogrzeb Małgosi. Powiedział, że skoro się sama powiesiła to nie ma dla niej miejsca wśród dobrych chrześcijan!
-
Tak powiedział? - czarownicy wróciła dawna energia – Chyba muszę z nim porozmawiać, żeby mi bliżej wyłożył swoje racje.
Ksiądz
proboszcz drzemał sobie spokojnie w ogródku za plebanią, gdy
stanęła przed nim rozzłoszczona czarownica. Rozbudzony i
wystraszony nie bardzo wiedział co powinien zrobić.
-
Dlaczego ksiądz nie chce pochować Małgosi?
-
Nie mogę! To niezgodne z prawem kanonicznym...
-
Co?!
-
Ona sama targnęła się na swoje życie. Samobójców nie chowa się w poświęconej ziemi...
-
Taa? - Weronika przybrała taką minę, że księdza przeszły ciarki. Uśmiechnęła się – Nigdy się nie zastanawiałam, czy zgodne z prawem kanonicznym jest to, że ksiądz odwiedza pewną chatę dwa razy w tygodniu...
-
A... ale...
-
Tak, wiem. Posługa duchowa. Odpuszczanie ciężkich grzechów, morderstw i gwałtów, tym którzy nie wykazują najmniejszej chęci poprawy, ale przynoszą kury, kaczki...
-
Hm... - ksiądz popatrzył daleko przed siebie, na drzewa, na ciągnące się po horyzont pola – Myślę, że jednak na pierwszym miejscu powinno być miłosierdzie. Ta dziewczynka wiele wycierpiała. Należy jej się porządny chrześcijański pogrzeb!
Weronika
znowu się uśmiechnęła:
-
Nigdy nie wątpiłam, że u księdza proboszcza miłosierdzie jest na pierwszym miejscu.
I
tak to właśnie było z Jasiem i Małgosią, a ludzie plotą i
plotą, aż całą prawdę zatracą i wierutne kłamstwa opowiadają.
Czemu tak się dzieje? Robią to z zawiści, głupoty, a może z
wrodzonej temu gatunkowi niechęci do prawdy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz