piątek, 4 sierpnia 2017

CHOWANIEC I PROBOSZCZ cz. 2


Weronika zdawała sobie sprawę, iż żeby utrzymać swoją pozycję w wiosce musi się stale uczyć. Z biegiem czasu może stawać wobec coraz trudniejszych wyzwań. Na początek trzeba dobrze poznać zielarstwo. Wiedziała tylko o jednej osobę, która mogła jej w tym pomóc.

Przemogła strach i kolejnej nocy wybrała się na cmentarz w Wyrwiskach. Mimo wszystko bała się prawie tak samo jak za pierwszym razem. W dodatku, teraz była sama, bo misia jakoś nigdzie nie mogła znaleźć, ale postanowiła, że jak coś to się na niego powoła. Może to w wystarczającym stopniu wystraszy wampira. Jeśli nie to będzie z nią kiepsko. Jednak jej obawy okazały się płonne.
  • Spokojnie, przyjaciół nie gryzę – oświadczył trup, kiedy się wzdrygnęła na jego widok.
  • Przyszłam, bo chciałabym się od ciebie uczyć zielarstwa.
  • I znowu mnie będziesz straszyć tym wielkim sierściuchem? - rozejrzał się po cmentarzu sprawdzając, czy niedźwiedź nie czai się za jakimś nagrobkiem.
  • Myślę, że nie ma takiej potrzeby. Możemy ubić dobry interes. Czasem w ramach leczenia puszczam ludziom krew. Mogę ci ją potem przynosić. To dla ciebie okazja, czasem będziesz miał posiłek bez narażania się.
  • Ale krew będzie już skrzepła i do niczego.
  • Nie, jeśli wcześniej schłodzę naczynie w rzece albo studni.
  • Ludzie będą mieli przeciw...
  • Powiem, że to potrzebne do dalszej kuracji i muszę zabrać naczynie z krwią.
  • A nie prościej by było – oblizał się po zielonkawej twarzy czarnym jęzorem – gdybym jednak teraz wykorzystał twoją krew?
  • W takim razie będę musiała straszyć cię tym wielkim...
  • Heh – westchnął – no dobrze, w takim razie zgadzam się na tę pierwszą propozycję.

Na dworze padał deszcz. Krople bębniły po oknach. Weronika stała przy piecu i przygotowywała kolejne wywary. Zbliżała się jesień, więc pewnie będzie więcej chorych ludzi i zwierząt. Trzeba mieć stosowne zapasy. Nagle ktoś zapukał. Czarownica trochę się zdziwiła. Nie było wcześniej słychać kroków, a pukanie też było jakieś takie inne.
Otwarła drzwi. W progu stał jej znajomy... niedźwiedź. Zaglądał ciekawie do chaty i wąchał.
  • Co ty tu robisz? - zapytała Weronika.
  • Mam taką sprawę – powiedział – mogę wejść?
  • Chodź – zaprosiła go gestem do środka.
Miś rozsiadł się na podłodze. Rozejrzał w koło, a potem przysunął do pieca. Uznał, że jest całkiem przyjemnie i można szybko wysuszyć futro. Bardzo nie lubił moknąć.
  • Chciałem zapytać... - zaczął niepewnie, co było u niego dość dziwne – czy nie mógłbym tu zamieszkać? Bo widzisz przez to mówienie zupełnie się nie dogaduje ze zwierzętami w lesie.
  • Wiesz misiu, że cię lubię, ale tu jest mało miejsca, a ty jesteś dość dużym zwierzakiem...
  • Hm... - niedźwiedź podrapał się łapą po łbie, co oznaczało u niego wzmożony proces pracy intelektualnej.
  • Może wykopiesz sobie jamę pod chatą? - podsunęła czarownica.
  • Ale, tu blisko pieca! – zadowolony miś stanął na czterech łapach – Zaraz się biorę do pracy. Tylko... nie masz przypadkiem czegoś do... zjedzenia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz