Weronika
zdawała sobie sprawę, iż żeby utrzymać swoją pozycję w
wiosce musi się stale uczyć. Z biegiem czasu może stawać wobec
coraz trudniejszych wyzwań. Na początek trzeba dobrze poznać
zielarstwo. Wiedziała tylko o jednej osobę, która mogła jej w tym
pomóc.
Przemogła
strach i kolejnej nocy wybrała się na cmentarz w Wyrwiskach. Mimo
wszystko bała się prawie tak samo jak za pierwszym razem. W
dodatku, teraz była sama, bo misia jakoś nigdzie nie mogła
znaleźć, ale postanowiła, że jak coś to się na niego powoła.
Może to w wystarczającym stopniu wystraszy wampira. Jeśli nie to
będzie z nią kiepsko. Jednak jej obawy okazały się płonne.
-
Spokojnie, przyjaciół nie gryzę – oświadczył trup, kiedy się wzdrygnęła na jego widok.
-
Przyszłam, bo chciałabym się od ciebie uczyć zielarstwa.
-
I znowu mnie będziesz straszyć tym wielkim sierściuchem? - rozejrzał się po cmentarzu sprawdzając, czy niedźwiedź nie czai się za jakimś nagrobkiem.
-
Myślę, że nie ma takiej potrzeby. Możemy ubić dobry interes. Czasem w ramach leczenia puszczam ludziom krew. Mogę ci ją potem przynosić. To dla ciebie okazja, czasem będziesz miał posiłek bez narażania się.
-
Ale krew będzie już skrzepła i do niczego.
-
Nie, jeśli wcześniej schłodzę naczynie w rzece albo studni.
-
Ludzie będą mieli przeciw...
-
Powiem, że to potrzebne do dalszej kuracji i muszę zabrać naczynie z krwią.
-
A nie prościej by było – oblizał się po zielonkawej twarzy czarnym jęzorem – gdybym jednak teraz wykorzystał twoją krew?
-
W takim razie będę musiała straszyć cię tym wielkim...
-
Heh – westchnął – no dobrze, w takim razie zgadzam się na tę pierwszą propozycję.
Na
dworze padał deszcz. Krople bębniły po oknach. Weronika stała
przy piecu i przygotowywała kolejne wywary. Zbliżała się jesień,
więc pewnie będzie więcej chorych ludzi i zwierząt. Trzeba mieć
stosowne zapasy. Nagle ktoś zapukał. Czarownica trochę się
zdziwiła. Nie było wcześniej słychać kroków, a pukanie też
było jakieś takie inne.
Otwarła
drzwi. W progu stał jej znajomy... niedźwiedź. Zaglądał ciekawie
do chaty i wąchał.
-
Co ty tu robisz? - zapytała Weronika.
-
Mam taką sprawę – powiedział – mogę wejść?
-
Chodź – zaprosiła go gestem do środka.
Miś
rozsiadł się na podłodze. Rozejrzał w koło, a potem przysunął
do pieca. Uznał, że jest całkiem przyjemnie i można szybko
wysuszyć futro. Bardzo nie lubił moknąć.
-
Chciałem zapytać... - zaczął niepewnie, co było u niego dość dziwne – czy nie mógłbym tu zamieszkać? Bo widzisz przez to mówienie zupełnie się nie dogaduje ze zwierzętami w lesie.
-
Wiesz misiu, że cię lubię, ale tu jest mało miejsca, a ty jesteś dość dużym zwierzakiem...
-
Hm... - niedźwiedź podrapał się łapą po łbie, co oznaczało u niego wzmożony proces pracy intelektualnej.
-
Może wykopiesz sobie jamę pod chatą? - podsunęła czarownica.
-
Ale, tu blisko pieca! – zadowolony miś stanął na czterech łapach – Zaraz się biorę do pracy. Tylko... nie masz przypadkiem czegoś do... zjedzenia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz