Dni
mijały leniwie jak zawsze. Ludzie orali i siali, Hawluk, Mulek i
Klapa planowali swoje łotrostwa, a Weronika uczyła się czarować.
Słońce wschodziło nad dobrymi i nad złymi, nad kudłatymi i nad
łysymi. Jak to na wsi: było spokojnie i sielsko.
Hawluk
jakoś mniej w ostatnich czasach oglądał się za młódkami, a i
ponoć żona nie za bardzo była z niego zadowolona. Nie
przeszkadzało mu to jednak w innych łotrostwach. Coś przecież
trzeba w życiu robić!
Minęły
już trzy miesiące odkąd Weronika, przy asyście całej wsi,
spaliła na wielkim stosie ciało swojej poprzedniczki Hexy i
wyrobiła sobie pozycję wśród miejscowej ludności. W tym zawodzie
trzeba dbać o podtrzymywanie legendy i odpowiednia otoczkę
artystyczną. Miejscowy proboszcz chciał protestować przeciw temu
całopalnemu pochówkowi, ale ostatecznie zrezygnował. Trochę się
bał nowej czarownicy, a zresztą co miał zrobić? W poświęconej
ziemi i tak by starej nie pochował.
Stos
płonął dość długo. Ludzie starym przedchrześcijańskim
zwyczajem przynieśli wódkę i jadło. Weronika częstowała
wszystkich ciasteczkami ze swojego wypieku. Dzieci były zadowolone,
dorośli trochę mniej ufnie, ale ostatecznie też się częstowali.
Trzeba się było przyzwyczaić do nowej sytuacji.
Po
niedzielnej mszy, kobiety, zamiast jak zwykle się rozejść do
domów, głośno się o coś wykłócały. Proboszcz zatrzymał się
w drzwiach plebanii. Nigdy w takich sytuacjach nie był pewny, czy
powinien podejść, czy lepiej zignorować całe zajście. W zasadzie
to pewnie czuł się tylko na ambonie. Wtedy doświadczał poczucia
namaszczenia i mijała trema jaką czuł w normalnych kontaktach z
ludźmi. Z biegiem czasu udało mu się jakoś maskować tę
nieśmiałość, ale w głębi duszy pozostał lęk i niepewność.
To sprawiało, że często w chwilach, gdy powinien wykazać
zdecydowanie, doznawał dziwnego paraliżu. Tak było i teraz.
Problem nie polegał na tym, iż onieśmielały go kobiety (choć
trzeba przyznać, że jednak zwłaszcza kobiety), ale praktycznie
każdy człowiek.
Przez
tę chwilę wahania stracił możliwość ucieczki od zaangażowania
się w sprawę. Od grupki kobiet odłączyła się Hawlukowa i
zmierzała w jego kierunku. Za jej plecami słychać było chichoty
innych kobiet. Żona Hawluka miała lat może ze czterdzieści. Na
twarzy było jeszcze widać ślady dawnej urody. Jednak czas i ciężka
praca na wsi zrobiły swoje. Jej cera straciła świeżość, a
kształty bardzo się zaokrągliły.
-
Księże proboszczu! - wykrzyczała mimo, że stała już bardzo blisko i mogła być słyszana nawet gdyby mówiła szeptem – Przychodzę, bo ksiądz musi coś zrobić...
-
Co się stało moja córko? - zapytał. Ostatnie słowo jakoś z trudem przeszło mu przez gardło. Nawet przy usilnych staraniach Hawlukowa nie mogłaby być jego córką. Czasem peszyły go te wymogi konwencji i duchownego języka.
-
No bo proszę księdza proboszcza, to wstyd nawet mówić, ale przez tę czarownicę to się mój przestał z obowiązków małżeńskich wywiązywać. Ciągle się tylko skarży, że go tam boli i nie chce.
-
Hm... - ksiądz czuł coraz większe zakłopotanie. Pewne sprawy wcale nie były mu aż tak obce, jakby to wynikało z jego stanu, aczkolwiek mówić o „takich rzeczach” otwarcie nie potrafił. Tylko potęgowały jego nieśmiałość. Często się zdarzało przy spowiedzi, że był bardziej zakłopotany niż penitent. Tam jednak kryła go drewniana krata konfesjonału i autorytet sakramentu.
Ksiądz
poczuł się całkowicie zagubiony. Sytuacja go przerastała. Nawet
nie wiedział co odpowiedzieć. W głębi duszy bał się Hawlukowej,
ale czarownicy także się bał. Która groźniejsza?
-
Zbadam sprawę – odpowiedział po dłuższej chwili wahania – i jeśli będzie trzeba to podejmę odpowiednie kroki. Co do małżeńskich obowiązków to niewiele wam mogę pomóc... Może z czasem się zagoi...
Hawlukowa
machnęła ręką. Nie pożegnała się z księdzem, przeszła obok
chichoczących bab i ruszyła w kierunku domu. Miała nadzieję, że
jednak proboszcz coś zrobi i odpowiednio potraktuje tę wiedźmę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz