wtorek, 1 sierpnia 2017

CHOWANIEC I PROBOSZCZ cz. 1


Dni mijały leniwie jak zawsze. Ludzie orali i siali, Hawluk, Mulek i Klapa planowali swoje łotrostwa, a Weronika uczyła się czarować. Słońce wschodziło nad dobrymi i nad złymi, nad kudłatymi i nad łysymi. Jak to na wsi: było spokojnie i sielsko.
Hawluk jakoś mniej w ostatnich czasach oglądał się za młódkami, a i ponoć żona nie za bardzo była z niego zadowolona. Nie przeszkadzało mu to jednak w innych łotrostwach. Coś przecież trzeba w życiu robić!

Minęły już trzy miesiące odkąd Weronika, przy asyście całej wsi, spaliła na wielkim stosie ciało swojej poprzedniczki Hexy i wyrobiła sobie pozycję wśród miejscowej ludności. W tym zawodzie trzeba dbać o podtrzymywanie legendy i odpowiednia otoczkę artystyczną. Miejscowy proboszcz chciał protestować przeciw temu całopalnemu pochówkowi, ale ostatecznie zrezygnował. Trochę się bał nowej czarownicy, a zresztą co miał zrobić? W poświęconej ziemi i tak by starej nie pochował.
Stos płonął dość długo. Ludzie starym przedchrześcijańskim zwyczajem przynieśli wódkę i jadło. Weronika częstowała wszystkich ciasteczkami ze swojego wypieku. Dzieci były zadowolone, dorośli trochę mniej ufnie, ale ostatecznie też się częstowali. Trzeba się było przyzwyczaić do nowej sytuacji.
Po niedzielnej mszy, kobiety, zamiast jak zwykle się rozejść do domów, głośno się o coś wykłócały. Proboszcz zatrzymał się w drzwiach plebanii. Nigdy w takich sytuacjach nie był pewny, czy powinien podejść, czy lepiej zignorować całe zajście. W zasadzie to pewnie czuł się tylko na ambonie. Wtedy doświadczał poczucia namaszczenia i mijała trema jaką czuł w normalnych kontaktach z ludźmi. Z biegiem czasu udało mu się jakoś maskować tę nieśmiałość, ale w głębi duszy pozostał lęk i niepewność. To sprawiało, że często w chwilach, gdy powinien wykazać zdecydowanie, doznawał dziwnego paraliżu. Tak było i teraz. Problem nie polegał na tym, iż onieśmielały go kobiety (choć trzeba przyznać, że jednak zwłaszcza kobiety), ale praktycznie każdy człowiek.


Przez tę chwilę wahania stracił możliwość ucieczki od zaangażowania się w sprawę. Od grupki kobiet odłączyła się Hawlukowa i zmierzała w jego kierunku. Za jej plecami słychać było chichoty innych kobiet. Żona Hawluka miała lat może ze czterdzieści. Na twarzy było jeszcze widać ślady dawnej urody. Jednak czas i ciężka praca na wsi zrobiły swoje. Jej cera straciła świeżość, a kształty bardzo się zaokrągliły.
  • Księże proboszczu! - wykrzyczała mimo, że stała już bardzo blisko i mogła być słyszana nawet gdyby mówiła szeptem – Przychodzę, bo ksiądz musi coś zrobić...
  • Co się stało moja córko? - zapytał. Ostatnie słowo jakoś z trudem przeszło mu przez gardło. Nawet przy usilnych staraniach Hawlukowa nie mogłaby być jego córką. Czasem peszyły go te wymogi konwencji i duchownego języka.
  • No bo proszę księdza proboszcza, to wstyd nawet mówić, ale przez tę czarownicę to się mój przestał z obowiązków małżeńskich wywiązywać. Ciągle się tylko skarży, że go tam boli i nie chce.
  • Hm... - ksiądz czuł coraz większe zakłopotanie. Pewne sprawy wcale nie były mu aż tak obce, jakby to wynikało z jego stanu, aczkolwiek mówić o „takich rzeczach” otwarcie nie potrafił. Tylko potęgowały jego nieśmiałość. Często się zdarzało przy spowiedzi, że był bardziej zakłopotany niż penitent. Tam jednak kryła go drewniana krata konfesjonału i autorytet sakramentu.
Ksiądz poczuł się całkowicie zagubiony. Sytuacja go przerastała. Nawet nie wiedział co odpowiedzieć. W głębi duszy bał się Hawlukowej, ale czarownicy także się bał. Która groźniejsza?
  • Zbadam sprawę – odpowiedział po dłuższej chwili wahania – i jeśli będzie trzeba to podejmę odpowiednie kroki. Co do małżeńskich obowiązków to niewiele wam mogę pomóc... Może z czasem się zagoi...
Hawlukowa machnęła ręką. Nie pożegnała się z księdzem, przeszła obok chichoczących bab i ruszyła w kierunku domu. Miała nadzieję, że jednak proboszcz coś zrobi i odpowiednio potraktuje tę wiedźmę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz