Pobiegła
z powrotem do chatki na polanie. Trup Hexy nadal leżał na
posłaniu. Usiadła zrezygnowana przy stole. jej wzrok błądził po
deskach stołowego blatu. Mogła spakować resztki jedzenia i uciec,
ale niby dokąd? W każdej okolicznej wsi znajdzie się podobny
Hawluk. Gdyby jakimś cudem przekonała tych tutaj, że stara
rzeczywiście przekazała jej swoją wiedzę i moc to zyskałaby
trochę czasu, a potem, kto wie, może naprawdę nauczyłaby się
jakiś czarów?
Zdjęła
z półki butelkę, z której czasem pociągała stara dla
poprawienia sobie nastroju. Obok butelki postawiła mały drewniany
kubek. Nalała i wypiła. Brrrr.... Fuj... Okropne. „Z tego chyba
wiedzy o czarach mi nie przybędzie? No, ale może jednak..?”
Wychyliła
kolejny kubek mętnego płynu. Smakował obrzydliwie, ale jakby już
trochę mniej niż ten pierwszy.
„Spokojnie
Wera! Nie wariuj. Musisz zacząć myśleć...”
Do
zielarki z Wyrwisk nie było po co iść. Jak każda baba zajmująca
się takimi praktykami była bardzo zazdrosna o swoje sekrety. Nikt
inny w okolicy się na tym nie zna... Nalała trzeci.
„Brrr...
Jak ona mogła to pić? Dość! Wystarczy tego świństwa, trzeba
popróbować i przekonać się czym właściwie dysponuję.”
Postanowiła przerwać ten wątpliwy eksperyment.
Ośmielona
trzema kubkami i zdeterminowana zaistniałą sytuacją, podeszła do
wielkiej starej szafy. Był to mebel, do którego zawartości
starucha nie dopuszczała nikogo. Właściwie nie wiadomo jakim cudem
ten stos spróchniałego drewna jeszcze trzymał się w kupie.
Ostrożnie wyciągnęła jakąś zakurzoną flachę. Odkorkowała i
powąchała zawartość. zakręciło jej w nosie. Kapnęła kroplę
na stół... zadymiło i wypaliło w blacie małe wgłębienie. No
nieźle! Dobrze, że nie próbowała tego pić. Przekonała się, iż
musi być bardzo ostrożna ze specyfikami Hexy.
Wyjęła
z szafy pęczek jakiś dziwnych ziół. Zaczęła je oglądać. Były
podobne do tych jakie zanosiła kiedyś do wsi na gorączkę. Może
się nadadzą dla krowy? Jak to sprawdzić?
„Pójdę
lasem naokoło do wsi – pomyślała – dam trochę psu Hawluka i
zobaczę co się stanie. I tak nie mam już zbyt wiele do stracenia.”
Wyszła
z chaty i ruszyła wśród drzew. Mrok już zapadał i wiatr huśtał
wierzchołkami. Było cicho, chłodno i nawet dość przyjemnie.
Pierwszy raz poczuła się wolna, ale była to jakaś smutna wolność,
ciężka i przygniatająca.
Uszła
już dość kawałek w las. Uznała, że może zmienić kierunek tak
żeby dojść do wsi od drugiej strony. Nagle usłyszała coś
dziwnego. Jakieś szamotanie i pomruki. Ostrożnie zbliżyła
się do skraju polanki i zobaczyła coś... co miało zupełnie
zmienić jej plany!
Zobaczyła
wielkiego niedźwiedzia, który szamotał się z czymś, jakby
próbował się uwolnić. Zaciekawiona zapomniała na chwilę o
strachu i wyszła na polankę. Podeszła bliżej.
Niedźwiedź
siedział na ziemi i mruczał z bólu. Ogromne sidła zatrzasnęły
się na jego tylnej łapie. Zwierzę spoglądało żałośnie na
dziewczynę. Weronika po chwili wahania zbliżyła się do niego.
Położyła na ziemi trzymane w ręce zioła i złapała za szczęki
sidła. Pociągnęła z całej siły, aż krople potu ukazały się
na jej czole. Po krótkim zmaganiu wreszcie udało się rozewrzeć
stalowe szczęki i zwierzak wyciągnął łapę. Jak wszystkie misie
był nieustannie głodny, wiec pierwsze co zrobił to pożarł
upuszczone przez dziewczynę zioła i wtedy stało się z nim
coś dziwnego... Zaczął jakoś nienaturalnie potrząsać pyskiem
mlaskać, a wreszcie powiedział:
-
Cholera, co to było?
Weronika
zaniemówiła z wrażenia. Był to jej pierwszy kontakt z żywym
niedźwiedziem, ale sądziła że tak jak i inne normalne zwierzęta,
misie nie mówią ludzkim głosem.
-
Ty mówisz? - odpowiedziała niepewnie pytaniem na pytanie.
-
Sam jestem zdziwiony – odparł miś – nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. To chyba po tym paskudnym zielsku!
-
Przepraszam – powiedziała Weronika – nie chciałam ci zrobić nic złego...
-
Nie szkodzi – machnął łapą i podrapał się po kudłatym łbie – przecież mi pomogłaś, a te mówienie to tak bardzo nie przeszkadza. Jakoś z tym wytrzymam. Nie masz przypadkiem jeszcze czegoś do zjedzenia? Ale... bardziej normalnego.
-
Niestety – rozłożyła bezradnie ręce.
Niedźwiedź
popatrzył na dziewczynę uważnie.
-
Wyglądasz jakby coś cię bardzo martwiło – powiedział – Może mogę ci jakoś pomóc w zamian za uwolnienie?
-
No cóż... - westchnęła Weronika – Rzeczywiście mam poważny problem, ale nie sądzę żebyś mógł mi pomóc.
-
To może jednak mi opowiesz i zobaczymy co da się zrobić.
Miś
usiadł na trawie w pewnym oddaleniu od sideł, słuchał opowieści
dziewczyny i sprawdzał jak się ma jego przytrzaśnięta sidłami
łapa. Gdy Weronika skończyła powiedział:
-
Mam na to sposób. Pójdziemy do kogoś kto był zielarzem. Teraz jest wampirem na cmentarzu w Górkach. Możemy tam zaraz iść. Już zapadł zmrok, więc niedługo się obudzi.
-
Wampirem? - dziewczyna próbowała pozbierać myśli. Najpierw gadający niedźwiedź, a teraz wampir. No ale cóż miała robić w tej sytuacji? Błąkać się od wsi do wsi? Długo, by w ten sposób nie przeżyła. Gadający miś i wampir to w końcu towarzystwo w sam raz dla... czarownicy!!! - No dobrze to chodźmy na cmentarz. Ale zanim pójdziemy opatrzę ci tę łapę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz