Stara
Hexa rzęziła. Leżała na posłaniu i z trudem łapała oddech. Po
jej pomarszczonej twarzy spływały krople potu . Trawiła ją
gorączka.
-
Cholera – wysapała – już nie pomaga. Hej, ty łajzo, daj mi pić... Pić!
Siedząca
w rogu izby dziewczyna wstała i podała jej kubek z wodą. Stara
uniosła się nieco na pryczy i drżącymi rękami wzięła naczynie.
Trochę wypiła, ale więcej rozlała. Opadła bez sił.
-
Heh, ze mną koniec – wychrypiała – już i tak długo oszukiwałam czas. Najstarsi w okolicy nie pamiętają czasów kiedy mnie nie było. Leczyłam jeszcze dziadków ich dziadków. No, ale nic wiecznie nie trwa. Teraz kiedy zdechnę, to ciebie też załatwią. Eh, co mi tam! Taką łajzą to przejmować się nie warto – zamknęła oczy.
„Łajza”
siedziała na krzesełku nieopodal. Miała lat około dwudziestu,
czarne włosy do ramion i brązowe oczy. Pomimo kiepskiej, ledwo
pozszywanej sukienki prezentowała się całkiem nieźle jak na
„łajzę”. Wielu w wiosce się za nią oglądało. Trzymali się
z daleka tylko z lęku przed starą czarownicą.
Była
znajdą. Stara znalazła ją wiele lat temu, zabłąkaną i zapłakaną
w środku lasu. Dziewczynka pamiętała tylko, że ma na imię
Weronika i dość mgliście twarze taty i mamy. Coś się stało,
uciekała, nie chciała pamiętać dlaczego. Coś strasznego... z
mamą i z tatą!
Stara
czarownica poniewierała dziewczynką. Dawał jej jeść resztki
i zmuszała do sprzątania, do rąbania drewna na opał, a
czasem kazała nosić zioła i mikstury do wsi. Pilnie strzegła
swych sekretów Nie miała zamiaru dzielić się z nikim swoją
wiedzą, a zwłaszcza z Weroniką. Trzymała ją tylko z czystej
sadystycznej potrzeby, by mieć się na kim wyżywać. Dokuczała jej
psychicznie, wyzywała, poniżała, a czasem nawet zdzieliła kijem
znienacka. Uważała dziewczynę za przedmiot, za swoją wyłączną
własność. Niewiele udało się Weronice podpatrzeć i nauczyć
przez te wszystkie lata. Nie raz chciała uciec od starej, ale nie
było dokąd, była zbyt bystra żeby liczyć na to, iż za następnym
pagórkiem świat będzie piękniejszy i bardziej przyjazny. Nieraz
widziała jak znęcano się we wsi nad przybłędami. W innych wsiach
musiało być podobnie. Niby dlaczego miałoby być inaczej?
Hexa
nagle jęknęła przeciągle i wyprężyła wychudzone ciało.
Przestała oddychać. Weronika długo nie była pewna, ale w końcu
musiała uznać prawdę. Stara nie żyła. Trzeba było się
zastanowić co dalej robić w tej sytuacji. Chyba nie będzie mogła
tu zostać.
Nie
zdążyła do końca przemyśleć swojej sytuacji, gdy usłyszał
kroki na zewnątrz, a po chwili pukanie. Powoli wstała z krzesła,
zbliżyła się do drzwi i otwarła je. Przed nią stało trzech
gospodarzy z wioski. Każdy z nich miał dość podłą reputację i
wszyscy się ich bali. Hawluk wysoki, barczysty i trochę
przygarbiony z szramą na brodzie był najgorszy. Obok niego stał
Mulek, gruby i zarośnięty. Trzeci z chłopów, Klapa, był
niski i miał przesadnie długie ręce, co nadawało mu dość
karykaturalny wygląd.
-
My do Hexy! - powiedział Mulek – Klapie krowa po ocieleniu zachorzała i przyszlim po pomoc.
Weronika
miała tylko chwile na zastanowienie. Po śmierci czarownicy wioskowi
mogli z nią zrobić wszystko. Nikt jej już nie chronił. Straciła
też szanse na ucieczkę...
-
Hexa nie żyje, ale – dodała zanim zdążyli pomyśleć – jestem jej uczennicą. Przekazała mi wszystko co sama umiała...
-
Tobie? - zarechotał Hawluk – Traktowała cię jak szmatę i...
-
To było częścią przeszkolenia. Tak się robi u czarownic – odpowiedziała Weronika - Jutro przyjdę do tej krowy. Muszę się przygotować. Wtedy się przekonacie co potrafię.
-
Dobra, chodźcie – powiedział Hawluk do kamratów – jutro po ciebie przyjdziemy i się obaczy – rzucił na odchodnym dziewczynie. Wszyscy trzej skierowali się w stronę pobliskiej karczmy, która stała przy drodze na skraju wioski. Weronika w zamyśleniu odprowadziła ich wzrokiem. Coś jej nie dawało spokoju. Oni zbyt łatwo się zgodzili na jej propozycję. Nawet nie weszli sprawdzić, czy Hexa naprawdę umarła. Wiadomo nikt nie lubi włazić do chaty wiedźmy, ale jednak coś tu nie grało!
Po
chwili namysłu, zamknęła za sobą drzwi i ruszyła skrajem lasu.
Kryjąc się za drzewami ostrożnie zbliżyła się do karczmy. Na
szczęście dla niej las ciągnął się prawie do samego budynku, a
kolejne wiejskie zabudowania były wystarczająco daleko. W dodatku
pagórek przez który przechodziła droga, zasłaniał widok
wszystkim ciekawskim. Tak dziwną lokalizację zawdzięczała karczma
temu, iż jej właściciele od pokoleń handlowali z leśnymi
zbójami, a jak wiadomo ludzie tego pokroju nie lubią rozległych
widoków. Wolą miejsca zakryte.
Dziewczyna
cicho podeszła do otwartego okna. Było na tyle ciemno, że nikt nie
powinien jej dostrzec. Hawluk, Mulek i Klapa siedzieli przy stoliku
niedaleko okna. Niezbyt dbali o dyskrecję. Weronika bez trudu
słyszała każde słowo rozmowy:
-
Mnie tylko chodzi o krowę – marudził Klapa kiwając się nad kuflem z piwem.
-
E tam... Ona nic nie umie. Zresztą jutro sami się przekonacie, a wtedy... – Hawluk wyraźnie się rozmarzył – Już od dawna mam na nią oko. Jak się przekonamy, że nie jest wiedźmą, to wiadomo nic nam zrobić nie może. Wtedy się z nią trochę zabawimy i na koniec do rzeki.
-
Taaa – uśmiechnął się obleśnie Mulek – tylko żeby nasze baby się nie dowiedziały. Moja by mi nie darowała.
-
Spokojnie. Przeca chwalić się nie będziem – zachrypiał Hawluk
-
A krowa moja? - mruczał Klapa, który był już bardziej wstawiony od kompanów – Zdechnie mi krowa, mleka nie będzie...
-
Daj stary sobie spokój – Mulek poklepał go po plecach – Jak coś, to się pójdzie do zielarki z Wyrwisk, ona pewno pomoże. Tak to będzie i zabawa i mleko – zarechotał zachwycony swoja mądrością.
Weronika
nie miała ochoty słuchać dalej. Straciła resztki złudzeń.
Wiedziała dobrze, że do tej pory chronił ja tylko powszechny lęk
przed starą Hexą. Teraz była sama i jeśli nic nie wymyśli do
rana to zostanie zgwałcona i utopiona. Jakoś ani na jedno, ani na
drugie nie miała ochoty. Hawluk i Mulek niejedno mieli na sumieniu,
szeptało się o tym po cichu. Dziewczyna nie miała złudzeń. Nie
zawahają się wykonać tego co właśnie zamierzyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz