wtorek, 4 lipca 2017

Beztroska anarchisty


(postmodernistyczna ballada)
 
Na nic dąsy na Historię i Boga
Upadły wzniosłe mury, wyśnione
Zawiesił się osąd rzeczy i czas
Bóg się roztroił i zmęczył
Nawet zapomniał Imienia
Wszechświat rozpadł się na wiele
Równoległych malutkich


Mesjasze biegają w koło
Z szaleńczym chichotem w pyskach
Potykają się o własne krzyże
I inne insygnia wątpliwej boskości
Przeszła im już ochota na zbawianie
Na obdarzanie niebieskim szczęściem
Bo zgubili klucze do nieba bram

Gromada dziadów bezzębnych
Pluje patosem na otumaniony tłum
Sztandary poszły na papier toaletowy
Pozostała nadzieja małych ludków
Wiara w mętne wyleniałe ideały
Których nawet w burdelu nie chciano
Na kotary, pozór przyzwoitości

Tylko ja, dziecko postmodernizmu
Siedzę w metafizycznej knajpie
Z kościotrupem na ramieniu
Pije za własne zdrowie i dobro
Świat taki piękny, tylko zerwać
Brudną szmatę przyzwoitości
I nie oglądać się za siebie

Poczłapać w papuciach na szczyty
Zdobywane przez bohaterów
Krwią i potem, nienawiścią
Poczłapać w papuciach na równiny
Przemierzane w butach z ostrogami
Rozejrzeć się wokół z łagodnością
Co przeraża, pełnych dostojeństwa

Nie będę podnosił pięści przeciw niebu
Za bardzo się cenię
A zbyt mało ten wyśniony raj
Dla ascetów i posiadaczy aureoli
Kościotrup uśmiecha się radośnie
Byle do wiosny, do wiosny
Czekam na nowy czas

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz