Weronika
mimo solidnego upojenia, jakiego doświadczyła w nocy, miała
w pamięci dokładnie wyryte słowa Pelagiusza i mężczyzny w
czarni. Ani jeden ani drugi do końca jej nie przekonał.
-
Co zamierzasz? - spytał niedźwiedź - Nie uważasz, że czas wyjść
z tej groty?
-
Czemu?
-
No to posłuchaj... - odparł miś i zaczął opowiadać o
tajemniczych zjawiskach, jakie ostatnio miały miejsce. Gdy skończył
zobaczył, że siedzący w kącie Pelagiusz się przeżegnał i
zaczął coś mruczeć.
-
Od mruczenia to ja tu jestem - stwierdził patrząc na pielgrzyma
-
I co? - powiedziała młoda czarownica - Znowu mam ratować świat?
Taki mój los?
-
W sumie... - niedźwiedź się zawahał - to chyba tak. I tak nie
masz nic lepszego do roboty. Chcesz tu siedzieć i marudzić do końca
świata? Lepiej zobaczyć co się dzieje i co się da zrobić.
-
Dobra - mruknęła - Tylko zorganizuj jakąś wodę i małe
śniadanie. Potem pójdziemy ratować świat.
Weszli
na polanę. Weronika, niedźwiedź i trzymający się nieco z tyłu
Pelagiusz. Eleonora stała naprzeciw wysokiej blondynki. Obok grupa
czarownic wraz z Izabellą. Weronika podeszła do Eleonory.
-
Co tu się dzieje? - zapytała, lecz odpowiedzi nie było. W oczach
Eleonory oraz w całej jej postaci był jakiś bezwład. Zniechęcenie
i rozpacz. Weronika spojrzała na stojącą przed nimi blondynkę z
wykrzywioną w grymasie twarzą. Coś w niej było, coś tak
nieuchwytnego....
Zmierzyły się wzrokiem.
-
Czy to ona jest odpowiedzialna za to co się ostatnio dzieje? Za
ataki zwierząt, za te wszystkie zjawiska? - Weronika zwróciła się
do stojących z boku czarownic. Szczególnie spojrzała na Izabellę.
Ta pokiwała tylko głową.
Natomiast blondynka wybuchnęła śmiechem.
-
Patrzcie kogo my tu mamy! Wiecznie zakompleksiona ponoć wiedźma
bojowa. Zmierz się ze mną śmieszna mała dziewczynko!
-
Ty wiesz kto to jest? - rozległ się dość głośny szept jednej z
podekscytowanych młodych terminatorek. Nikt nie był jednak pewny,
do której z dwu kobiet stojących naprzeciw siebie odnosiły się te
słowa. Nikt też o to w tym momencie nie dbał i nie pytał. Po tym
spontanicznym okrzyku zaległo ciężkie milczenie. Nawet bzyczące w
trawie owady jakby na chwilę umilkły. Potem Marlena uniosła
dłonie. Na jej rękach i nawet w jej oczach pojawiły się
płomienie. Spojrzała na stojące przed nią czarownice, na
Eleonorę, na Weronikę. Płomień strzelił lekko parząc jedną z
młodych adeptek. Ta krzyknęła z bólu. Potem ogień w rękach
blondynki zwiększył swoje natężenie. Za chwilę miała spalić
wszystkie stojące naprzeciw niej kobiety...
Weronika
nie zrobiła nic, a przynajmniej tak się wydawało patrzącym. W
każdym razie nie było to nic spektakularnego. Nagle jej
przeciwniczka po prostu przewróciła się na trawę i zaczęła
energicznie kopać nogami przy okazji wybałuszając oczy. Później
jakby na chwilę odzyskała kontrolę. W jej dłoniach znowu pojawiły
się kule ognia. Usiadła i próbowała pchnąć ogniste kule w
Weronikę. Jednak coś ją powstrzymywało. Zmagała się z
niewidzialną siłą. Nagle ogień rozniósł się po całym jej
ciele. Wszystko trwało ułamek uderzenia serca. Ogień błyskawicznie
ogarnął Marlenę i spopielił ją.
Wtedy
rozległ się głośny szloch. Eleonora zanosiła się płaczem. Coś,
czego nikt wcześniej sobie nie wyobrażał. To była rzecz nie do
pomyślenia, by wiekowa czarownica płakała jak mała dziewczynka.
Inne wiedźmy patrzyły po sobie niepewnie. Weronika jaszcze przez
chwilę stała nieruchomo. Potem odwróciła się i podeszła do
Eleonory. Bez słowa objęła ją i przytrzymała w ramionach. Jednak
jej oczy były całkowicie suche.
Nie
byłe pewny, czy dobrze zrobił odchodząc bez słowa. Najpierw był
świadkiem dziwnego dialogu i jak podejrzewał - działania sił
demonicznych. Nie czuł się dobrze przy tych tajemniczych
postaciach. Potem poszedł za nimi na polanę i widział prawdziwe
starcie czarownic. Wówczas uznał racje Weroniki, ale też nie miał
ochoty już więcej tego roztrząsać. Odszedł i jedynie stojący na
uboczu niedźwiedź na chwilę się za nim obejrzał. Pokiwał łbem
i coś mruknął. W końcu pielgrzym trafił do miasta. Przepychając
się przez tłumy na zatłoczonym targu wreszcie odnalazł pałac
biskupi. Ku jego zdziwieniu wpuszczono go do środku bez specjalnych
ceregieli i już po chwili stanął przed biskupem - mężem o mocnej
budowie ciała i srogim spojrzeniu. Gdy się pokłonił i przestawił,
spojrzenie dostojnika złagodniało. Wszak Aleksander był
człowiekiem przystępnym. To ośmieliło Pelagiusza i zaczął
opowiadać o swoich ostatnich przygodach.
-
Panie mam ci coś ważnego do powiedzenia. Gdy szedłem tutaj nieco
zabłądziłem. Trafiłem wówczas do groty... - snuł swoją
opowieść. Powiedział prawie wszystko. Zataił tylko obecność
gości, którzy później pojawili się w jaskini. Uznał, że w to i
tak biskup mu nie uwierzył. Bał się też przyznać, że być może
zbratał się z demonami. Siedział i biesiadował z nimi. Kiedyś
się z tego wyspowiada, ale teraz wolał rzecz przemilczeć.
Gdy
skończył swą opowieść biskup Aleksander zmrużył lekko oczy i
spojrzał nieco mniej przychylnie na pielgrzyma.
-
Bracie Pelagiuszu. Uważam cię za człowieka pobożnego, który nie
daje wiary głupim plotkom - w jego głosie pojawiła się nuta
nagany - Sam tam byłem i stałem obok króla na czele wojska.
Widziałem co się działo. Żadnej czarownicy tam nie widziałem, za
to działanie Boga i owszem. Teraz każdy może się chełpić, że
sprowadził ogień z nieba. Czyż jednak nie będzie to
bluźnierstwem? Czy człowiek może takiego czegoś dokonać?
Czarownica i owszem, może skisić mleko, rzucić urok na sąsiada,
ale nie może sama pokonać całej armii. Zaś co do opowieści o
kobietach rzucających w siebie ogniem, czy jak to tam było... -
zawiesił głos - Zostałeś bracie mój otumaniony i widziałeś
rzeczy, których nie było. Tak to jest, że kobiety, a to nie tylko
czarownice, potrafią otumanić najbardziej pobożnego męża.
Sam
często czuł się tak otumaniony przy swych licznych kochankach, ale
tego akurat nie miał zamiaru wyjaśniać Pelagiuszowi, ani też
komukolwiek innemu. Jego spowiednik już od dawna pogodził się z tą
drobną przypadłością świętobliwego biskupa i bez szemrania
udzielał mu rozgrzeszenia.
-
Niebawem przekonam króla i rozprawimy się z tymi wyznawczyniami
czarta - dodał na koniec pewnym głosem. Głosem człowieka
całkowicie przekonanego o swoich racjach. - Zaś co do ciebie, to
przyjmę, że wszystko to ci się tylko przyśniło. Byleś zmęczony
podróżą, zziębnięty... i taką wersję przyjmijmy. O
czarownicach na razie nie wspominaj nikomu. Może kiedyś powołam
cię na świadka na procesie. Liczę też na ciebie, że w niedzielę
wygłosisz kazanie.
Powoli
ucichł uroczysty śpiew ludu, który był odpowiedzią na czytanie
Słowa Bożego. Pelagiusz wolno wchodził na ambonę. Dawno nie czuł
się aż tak zmęczony i niepewny mimo kilku dni wypoczynku, jakich
zażył w pałacu biskupim. Gdy już stanął u góry nad tłumem,
popatrzył uważnie po ludziach. Ucichły szmery i szepty. Spoglądali
ciekawie na kaznodzieję. Oczekiwali od niego prostych słów.
Jasnych recept na życia. Jak zadowolić Boga a przy okazji żyć po
swojemu. Starać się, ale ani mniej ani więcej niż trzeba. Unikać
kontrowersji i wszystkiego co niezrozumiałe, co zmusza do
zastanowienia. Oni nie są od myślenia. Oczekują gotowych myśli
właśnie od takich jak Pelagiusz.
-
Bracia i siostry - zaczął głośno i pewnym głosem - Przyszedłem
do was z pielgrzymką. Usłyszałem o cudzie ocalenia, jaki dokonał
się na tej ziemi. Wiem, że cud taki może być jedynie dziełem
Boga. To on odniósł zwycięstwo na Burzowych Wzgórzach i ocalił
swoich wyznawców. Jednak na tym nie poprzestał. Gdy szedłem tu do
was stał się kolejny cud. Pan Nasz poskromił straszną siłę,
która w ostatnim czasie gnębiła ten kraj. Bóg wysłuchał modłów
świętobliwego biskupa tych ziem, Aleksandra i dziwne mroczne
zjawiska ustały. Tylko Bogu zawdzięczamy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz