środa, 8 sierpnia 2018

Czarownica i święty cz. 6


Weronika mimo solidnego upojenia, jakiego doświadczyła w nocy, miała w pamięci dokładnie wyryte słowa Pelagiusza i mężczyzny w czarni. Ani jeden ani drugi do końca jej nie przekonał.
- Co zamierzasz? - spytał niedźwiedź - Nie uważasz, że czas wyjść z tej groty?
- Czemu?

- No to posłuchaj... - odparł miś i zaczął opowiadać o tajemniczych zjawiskach, jakie ostatnio miały miejsce. Gdy skończył zobaczył, że siedzący w kącie Pelagiusz się przeżegnał i zaczął coś mruczeć.
- Od mruczenia to ja tu jestem - stwierdził patrząc na pielgrzyma
- I co? - powiedziała młoda czarownica - Znowu mam ratować świat? Taki mój los?
- W sumie... - niedźwiedź się zawahał - to chyba tak. I tak nie masz nic lepszego do roboty. Chcesz tu siedzieć i marudzić do końca świata? Lepiej zobaczyć co się dzieje i co się da zrobić.
- Dobra - mruknęła - Tylko zorganizuj jakąś wodę i małe śniadanie. Potem pójdziemy ratować świat.

Weszli na polanę. Weronika, niedźwiedź i trzymający się nieco z tyłu Pelagiusz. Eleonora stała naprzeciw wysokiej blondynki. Obok grupa czarownic wraz z Izabellą. Weronika podeszła do Eleonory.
- Co tu się dzieje? - zapytała, lecz odpowiedzi nie było. W oczach Eleonory oraz w całej jej postaci był jakiś bezwład. Zniechęcenie i rozpacz. Weronika spojrzała na stojącą przed nimi blondynkę z wykrzywioną w grymasie twarzą. Coś w niej było, coś tak nieuchwytnego.... Zmierzyły się wzrokiem.
- Czy to ona jest odpowiedzialna za to co się ostatnio dzieje? Za ataki zwierząt, za te wszystkie zjawiska? - Weronika zwróciła się do stojących z boku czarownic. Szczególnie spojrzała na Izabellę. Ta pokiwała tylko głową. Natomiast blondynka wybuchnęła śmiechem.
- Patrzcie kogo my tu mamy! Wiecznie zakompleksiona ponoć wiedźma bojowa. Zmierz się ze mną śmieszna mała dziewczynko!
- Ty wiesz kto to jest? - rozległ się dość głośny szept jednej z podekscytowanych młodych terminatorek. Nikt nie był jednak pewny, do której z dwu kobiet stojących naprzeciw siebie odnosiły się te słowa. Nikt też o to w tym momencie nie dbał i nie pytał. Po tym spontanicznym okrzyku zaległo ciężkie milczenie. Nawet bzyczące w trawie owady jakby na chwilę umilkły. Potem Marlena uniosła dłonie. Na jej rękach i nawet w jej oczach pojawiły się płomienie. Spojrzała na stojące przed nią czarownice, na Eleonorę, na Weronikę. Płomień strzelił lekko parząc jedną z młodych adeptek. Ta krzyknęła z bólu. Potem ogień w rękach blondynki zwiększył swoje natężenie. Za chwilę miała spalić wszystkie stojące naprzeciw niej kobiety...


Weronika nie zrobiła nic, a przynajmniej tak się wydawało patrzącym. W każdym razie nie było to nic spektakularnego. Nagle jej przeciwniczka po prostu przewróciła się na trawę i zaczęła energicznie kopać nogami przy okazji wybałuszając oczy. Później jakby na chwilę odzyskała kontrolę. W jej dłoniach znowu pojawiły się kule ognia. Usiadła i próbowała pchnąć ogniste kule w Weronikę. Jednak coś ją powstrzymywało. Zmagała się z niewidzialną siłą. Nagle ogień rozniósł się po całym jej ciele. Wszystko trwało ułamek uderzenia serca. Ogień błyskawicznie ogarnął Marlenę i spopielił ją.
Wtedy rozległ się głośny szloch. Eleonora zanosiła się płaczem. Coś, czego nikt wcześniej sobie nie wyobrażał. To była rzecz nie do pomyślenia, by wiekowa czarownica płakała jak mała dziewczynka. Inne wiedźmy patrzyły po sobie niepewnie. Weronika jaszcze przez chwilę stała nieruchomo. Potem odwróciła się i podeszła do Eleonory. Bez słowa objęła ją i przytrzymała w ramionach. Jednak jej oczy były całkowicie suche.

Nie byłe pewny, czy dobrze zrobił odchodząc bez słowa. Najpierw był świadkiem dziwnego dialogu i jak podejrzewał - działania sił demonicznych. Nie czuł się dobrze przy tych tajemniczych postaciach. Potem poszedł za nimi na polanę i widział prawdziwe starcie czarownic. Wówczas uznał racje Weroniki, ale też nie miał ochoty już więcej tego roztrząsać. Odszedł i jedynie stojący na uboczu niedźwiedź na chwilę się za nim obejrzał. Pokiwał łbem i coś mruknął. W końcu pielgrzym trafił do miasta. Przepychając się przez tłumy na zatłoczonym targu wreszcie odnalazł pałac biskupi. Ku jego zdziwieniu wpuszczono go do środku bez specjalnych ceregieli i już po chwili stanął przed biskupem - mężem o mocnej budowie ciała i srogim spojrzeniu. Gdy się pokłonił i przestawił, spojrzenie dostojnika złagodniało. Wszak Aleksander był człowiekiem przystępnym. To ośmieliło Pelagiusza i zaczął opowiadać o swoich ostatnich przygodach.
- Panie mam ci coś ważnego do powiedzenia. Gdy szedłem tutaj nieco zabłądziłem. Trafiłem wówczas do groty... - snuł swoją opowieść. Powiedział prawie wszystko. Zataił tylko obecność gości, którzy później pojawili się w jaskini. Uznał, że w to i tak biskup mu nie uwierzył. Bał się też przyznać, że być może zbratał się z demonami. Siedział i biesiadował z nimi. Kiedyś się z tego wyspowiada, ale teraz wolał rzecz przemilczeć.
Gdy skończył swą opowieść biskup Aleksander zmrużył lekko oczy i spojrzał nieco mniej przychylnie na pielgrzyma.
- Bracie Pelagiuszu. Uważam cię za człowieka pobożnego, który nie daje wiary głupim plotkom - w jego głosie pojawiła się nuta nagany - Sam tam byłem i stałem obok króla na czele wojska. Widziałem co się działo. Żadnej czarownicy tam nie widziałem, za to działanie Boga i owszem. Teraz każdy może się chełpić, że sprowadził ogień z nieba. Czyż jednak nie będzie to bluźnierstwem? Czy człowiek może takiego czegoś dokonać? Czarownica i owszem, może skisić mleko, rzucić urok na sąsiada, ale nie może sama pokonać całej armii. Zaś co do opowieści o kobietach rzucających w siebie ogniem, czy jak to tam było... - zawiesił głos - Zostałeś bracie mój otumaniony i widziałeś rzeczy, których nie było. Tak to jest, że kobiety, a to nie tylko czarownice, potrafią otumanić najbardziej pobożnego męża.
Sam często czuł się tak otumaniony przy swych licznych kochankach, ale tego akurat nie miał zamiaru wyjaśniać Pelagiuszowi, ani też komukolwiek innemu. Jego spowiednik już od dawna pogodził się z tą drobną przypadłością świętobliwego biskupa i bez szemrania udzielał mu rozgrzeszenia.
- Niebawem przekonam króla i rozprawimy się z tymi wyznawczyniami czarta - dodał na koniec pewnym głosem. Głosem człowieka całkowicie przekonanego o swoich racjach. - Zaś co do ciebie, to przyjmę, że wszystko to ci się tylko przyśniło. Byleś zmęczony podróżą, zziębnięty... i taką wersję przyjmijmy. O czarownicach na razie nie wspominaj nikomu. Może kiedyś powołam cię na świadka na procesie. Liczę też na ciebie, że w niedzielę wygłosisz kazanie.


Powoli ucichł uroczysty śpiew ludu, który był odpowiedzią na czytanie Słowa Bożego. Pelagiusz wolno wchodził na ambonę. Dawno nie czuł się aż tak zmęczony i niepewny mimo kilku dni wypoczynku, jakich zażył w pałacu biskupim. Gdy już stanął u góry nad tłumem, popatrzył uważnie po ludziach. Ucichły szmery i szepty. Spoglądali ciekawie na kaznodzieję. Oczekiwali od niego prostych słów. Jasnych recept na życia. Jak zadowolić Boga a przy okazji żyć po swojemu. Starać się, ale ani mniej ani więcej niż trzeba. Unikać kontrowersji i wszystkiego co niezrozumiałe, co zmusza do zastanowienia. Oni nie są od myślenia. Oczekują gotowych myśli właśnie od takich jak Pelagiusz.
- Bracia i siostry - zaczął głośno i pewnym głosem - Przyszedłem do was z pielgrzymką. Usłyszałem o cudzie ocalenia, jaki dokonał się na tej ziemi. Wiem, że cud taki może być jedynie dziełem Boga. To on odniósł zwycięstwo na Burzowych Wzgórzach i ocalił swoich wyznawców. Jednak na tym nie poprzestał. Gdy szedłem tu do was stał się kolejny cud. Pan Nasz poskromił straszną siłę, która w ostatnim czasie gnębiła ten kraj. Bóg wysłuchał modłów świętobliwego biskupa tych ziem, Aleksandra i dziwne mroczne zjawiska ustały. Tylko Bogu zawdzięczamy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz