wtorek, 10 października 2017

Powinność i groza cz. 1


Niewiele byłoby na świecie zła, gdyby nie można było czynić go w imię dobra
Marie von Ebner-Eschenbach

Każdy ludzki problem ma eleganckie, proste rozwiązanie i zawsze jest ono złe.
Henry Louis Mencken

Wolność jest tą wartością, którą każdy z nas ceni, albo przynajmniej tak deklaruje. To jednak nie przeszkadza nam podążać za stadem becząc radośnie, gdy taki czy inny polityk lub inny manipulator obieca nam szczęście za kolejnym pagórkiem. Tam na pewno łąki są bardziej zielone. Szczególnie dlatego, że przecież wszyscy tam biegną. Czyż wszyscy mogą się mylić?

Różni filozofowie próbowali zdefiniować wolność. Czym jest? Czy jesteśmy wolni od... czy raczej wolni do...? Dla większości wolność to możliwość robienia tego czego się chce, nawet gdy nie wiadomo czego się właściwie chce. Jakby tam z tą wolnością nie było - w końcu to nie rozprawka filozoficzna, a kolejna część przygód pewnej niepokornej czarownicy - jest pewnym, że żadna biurokracja wolności nie daje. Biurokracja stara się wolność odebrać, a przynajmniej ograniczyć. Stara się maksymalnie rozrastać kosztem zabierania innym czasu i ograniczania ich na tyle na ile się da. Każda organizacja biurokratyczna w teorii zostaje powołana, by służyć ludziom. W praktyce zwykle szybko od służby przechodzi do władzy, do ograniczeń, do wymagań... Biurokracja próbuje zagarnąć każdego. Dlatego nie łudź się. Po Ciebie, Drogi Czytelniku, Droga Czytelniczko, w końcu też przyjdą. Upomną się o zaległe papierki lub inne świadczenia. Nawet jeśli jesteś czarownicą!
Jednak to nie wszystko. Gdy już biurokracja wyciągnie po Ciebie swoje łapy, to będzie próbowała Cię przekonać, że masz jej oddać nie tylko czas i pieniądze, nie tylko wypełnić mnóstwo papierów. Biurokracja zacznie Cię przekonywać, że jest wspaniała i warto za nią nawet oddać życie.

Wielki szary wilk biegł kilka metrów przed nią. Tylko co jakiś czas oglądał się na swoją panią, by po chwili zniknąć w krzakach węsząc za jakimś zającem czy innym zwierzakiem. Za to Izabella szła spokojnym krokiem. Robiła wrażenie osoby, której nigdzie się nie spieszy. Ot, taki spacerek przez las dla relaksu i dotlenienia. Jej krótko ścięte rude włosy połyskiwały w słońcu, gdy przechodziła przez leśne polany. Miała na sobie krótką niebieską sukienkę, na tyle długą, by nie uznać jej za prowokacyjną i na tyle krótką, by nie utrudniała poruszania się po lesie. Niewątpliwie była pięknością. Dość drobna, ale bardzo atrakcyjna. Czy jej uroda była wynikiem tylko wrodzonych predyspozycji i zwykłych kobiecych zabiegów, czy też została wspomagana czymś więcej - przez grzeczność nie będziemy dociekać.
Szła przed siebie spokojnym równym krokiem. Mimo, iż miała już za sobą bardzo długą trasę, nie było po niej widać zmęczenia. Rozglądała się ciekawie po okolicy, ale w miarę szybko i pewnie zmierzała do celu.


Wiedzące kobiety zaczęły poszukiwania odpowiednich zwierząt do obrzędów. Trzeba było wyszukać czarnego kozła i białą kozę. Gdy to się udało mogły wreszcie przystąpić do odprawiania rytuałów, by zrozumieć co się dzieje. Wieśniacy w zasadzie oddali zwierzaki bez szemrania. Raz, że się bali. Dwa, że i tak były dziwne. Trzy, że czasami z Wiedzących mieli pewien pożytek i nie należało robić sobie z nich wrogów.
Wiedzące już dawno zrozumiały, że dzieje się coś złego co im zagraża. Teraz trzeba było poznać to nadchodzące zło i znaleźć sposób zaradzenia mu. Po odprawionym obrzędzie, jedna z najstarszych i na wpół obłąkanych czarownic wygłosiła zdumiewające proroctwo...

Weronika weszła z naręczem ziół do swojej chaty i stanęła zaskoczona. Prócz zaskoczenia tliło się w niej coś na kształt złości. Na taborecie w rogu siedziała nieznajoma dziewczyna. Wyczuwało się w niej coś niezwykłego, co jednoznacznie sugerowało, że nie jest to zwykła panna ze wsi. Swój pozna swego, a jak wiadomo czarownice, niedźwiedzie i kilka innych stworzeń, to gatunki bardzo terytorialne. Oto właśnie inna czarownica wtargnęła na teren Weroniki. Nieznajoma lekko się uśmiechnęła, choć nie był to uśmiech ani przyjazny ani wesoły. Biła z niego ironia i coś jeszcze, coś nie do końca określonego.
- Witaj - powiedziała ruda czarownica - widzę, że nieźle sobie tu radzisz.
- Kim jesteś i czego chcesz?
- Jestem Izabella... - zawiesiła głos i przyglądała się Weronice, tak jakby samo oznajmienie imienia miało na rozmówczyni wywrzeć jakieś szczególne wrażenie. Nie wywarło. Jednak sama powierzchowności i zachowanie gościa - już tak. Weronika nie była pewna, czy pozytywne czy wręcz przeciwnie. Ta kobieta wywoływała w niej ambiwalentne uczucia. Fascynowała i złościła zarazem.

Kapłan w czarnych szatach z maską na twarzy stał nad rodzącą na wielkim kamieniu kobietą. Przyjął nowo-narodzone niemowlę i przeciął nożem pępowinę. Potem odwrócił się do trupa krowy z rozprutym brzuchem. Złożył we wnętrzu zwierzęcia dziecko i zaczął zaszywać trupa. Rozległ się płacz niemowlęcia zagłuszany tylko miarowym zawodzeniem chóru kobiet odzianych w purpurowe habity. Wtedy matka noworodka zaczęła głośno krzyczeć, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Po chwili kapłan na nowo rozpruł krowę i wyjął z jej wnętrza nieco podduszone niemowlę. Żyło jeszcze! Z całkowitą obojętnością podał je jednej z kobiet w chórze. Sam wrócił do zwierzęcia i zaczął uważnie wpatrywać się we wnętrzności. Coś poszło nie tak! Trzeba będzie znaleźć inną ciężarną i spróbować jeszcze raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz