wtorek, 5 września 2017

JAŚ I MAŁGOSIA cz. 1


Do końca nie wiadomo jak rodzi się klechda, którą potem opowiadają przez wieki przy piecach w zimowe wieczory. Czcigodni Uczeni z dalekiego miasta, gdzie ponoć jest Uniwersytet, jeszcze się na ten temat nie wypowiedzieli, a jeśli nawet się wypowiedzieli to ich mądrość, jak na razie, nie zawędrowała pod wiejskie strzechy. Tu ludzie wiedzą swoje.
Na wstępie trzeba wyraźnie zaznaczyć jedną ważną rzecz. Weronika nie zrobiła żadnej krzywdy: ani Jasiowi, ani Małgosi! I wcale nie miała najmniejszego zamiaru krzywdzić dzieci, piec ich w piecu i zjadać. Generalnie czarownica nie jadła mięsa zwierząt, o ludzkim nie wspominając. Cała ta bajka to jedno wierutne kłamstwo. Jak było naprawdę? Spróbujmy prześledzić tę historię od początku...
Minęło już trochę czasu, od kiedy Weronika ugruntowała swoją reputację we wsi. Ogólnie się jej bano, choć niektórzy okazywali jej nawet sympatię. Ludzie uważali, że jest potężną czarownicą, skoro zamiast kota, albo szczura trzyma pod swoją chatą olbrzymiego niedźwiedzia. Chłopcy opowiadali nawet, że ten niedźwiedź gada ludzkim głosem, ale kto by tam wierzył smarkaczom. Czary też mają swoją granicę i nie należy bajek wymyślać.
Jednak nie wszyscy we wsi czuli respekt wobec Weroniki. Pewnego dnia, gdy wracała z lasu z torbą pełną ziół spotkała dwójkę dzieci. Dziewczynka była kilka lat starsza i trzymała za rękę małego chłopca.
  • Co trzeba zrobić żeby zostać czarownicą? - zapytała mała beż żadnego wstępu.
Weronika uśmiechnęła się. Czasem brakowało jej normalnych rozmów z ludźmi.
  • A ty chcesz zostać czarownicą? - zapytała dziewczynkę.
  • Tak!!! Jestem Gosia, a ten mały to mój brat Jasio. On się nie nadaje do czarowania, ale muszę go pilnować więc wszędzie ze mną łazi. Nauczysz mnie jak być czarownicą?
  • Na to trzeba wielu lat nauki – odparła Weronika – no i twoi rodzice mogą się nie zgodzić, żebyście do mnie przychodzili.
  • Oni tam się nie bardzo interesują...
  • Chodźcie, na początek dam wam ciastek.
Weronika popełniła błąd. Jeśli da się dzieciom słodycze to potem bardzo trudno się od nich uwolnić. Przychodziły prawie codziennie i codziennie Małgosia ponawiała swoja prośbę o naukę. Na początek musiała się nauczyć wyrabiania ciasta, potem pilnowała wywarów z ziół. W tym czasie Jaś spoufalił się z niedźwiedziem. Zanosił mu ciasteczka, czasem podrapał za uchem.


Jak to zwykle bywa, taka idylla nie mogła trwać zbyt długo.
Któregoś dnia dzieci nie przyszły. Weronika nie przejęła się tym zbytnio. Zdarzało się już nieraz, że nie zachodziły do niej przez dzień albo dwa. Gdy leczyła Makową z gorączki dowiedziała się, że umarła żona Wocla, mama Jasia i Małgosi. Czarownica przypuszczała, że gdy dzieci otrząsną się po śmierci matki znowu ją odwiedzą. W tym wieku dość szybko przechodzi się nad śmiercią bliskich.
Dni mijały, a Weronika zajęta nauką i swoimi eksperymentami, trochę zapomniała o rodzeństwie. Minął miesiąc, gdy ktoś cicho zapukał do chaty. Przed drzwiami stała Gosia.
  • Dawno cię nie było – uśmiechnęła się czarownica zapraszając ja do środka.
  • Muszę się nauczyć czarować! I to teraz! - w głosie dziewczynki brzmiała jakaś nienaturalna determinacja.
  • Już kiedyś ci mówiłam. Na to trzeba dużo czasu...
  • Ale ja muszę... muszę – Małgosia się rozpłakała.
  • Co się stało?
  • Naucz mnie jak zabić czarami! - krzyknęła dziewczynka.
  • Co? Mam cię uczyć robienia ludziom krzywdy...
  • Nie to nie!!! - krzyknęła Gosia i wybiegła z chaty trzaskając drzwiami.
Weronika została sama. Czuła, że dzieje się coś bardzo złego. Zapukała w podłogę.
  • Misiu! Idę do wsi. Muszę dowiedzieć się o co chodzi.
Wyszła z chaty i ruszyła w stronę wioski. Niedźwiedź dogonił ją po kilkunastu metrach.
  • To ja idę na ryby. Czuję, że jakoś tak mam brzuszek pusty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz