Do
końca nie wiadomo jak rodzi się klechda, którą potem opowiadają
przez wieki przy piecach w zimowe wieczory. Czcigodni Uczeni z
dalekiego miasta, gdzie ponoć jest Uniwersytet, jeszcze się na ten
temat nie wypowiedzieli, a jeśli nawet się wypowiedzieli to ich
mądrość, jak na razie, nie zawędrowała pod wiejskie strzechy. Tu
ludzie wiedzą swoje.
Na
wstępie trzeba wyraźnie zaznaczyć jedną ważną rzecz. Weronika
nie zrobiła żadnej krzywdy: ani Jasiowi, ani Małgosi! I wcale nie
miała najmniejszego zamiaru krzywdzić dzieci, piec ich w piecu i
zjadać. Generalnie czarownica nie jadła mięsa zwierząt, o ludzkim
nie wspominając. Cała ta bajka to jedno wierutne kłamstwo. Jak
było naprawdę? Spróbujmy prześledzić tę historię od
początku...
Minęło
już trochę czasu, od kiedy Weronika ugruntowała swoją reputację
we wsi. Ogólnie się jej bano, choć niektórzy okazywali jej nawet
sympatię. Ludzie uważali, że jest potężną czarownicą, skoro
zamiast kota, albo szczura trzyma pod swoją chatą olbrzymiego
niedźwiedzia. Chłopcy opowiadali nawet, że ten niedźwiedź gada
ludzkim głosem, ale kto by tam wierzył smarkaczom. Czary też mają
swoją granicę i nie należy bajek wymyślać.
Jednak
nie wszyscy we wsi czuli respekt wobec Weroniki. Pewnego dnia, gdy
wracała z lasu z torbą pełną ziół spotkała dwójkę dzieci.
Dziewczynka była kilka lat starsza i trzymała za rękę małego
chłopca.
-
Co trzeba zrobić żeby zostać czarownicą? - zapytała mała beż żadnego wstępu.
Weronika
uśmiechnęła się. Czasem brakowało jej normalnych rozmów z
ludźmi.
-
A ty chcesz zostać czarownicą? - zapytała dziewczynkę.
-
Tak!!! Jestem Gosia, a ten mały to mój brat Jasio. On się nie nadaje do czarowania, ale muszę go pilnować więc wszędzie ze mną łazi. Nauczysz mnie jak być czarownicą?
-
Na to trzeba wielu lat nauki – odparła Weronika – no i twoi rodzice mogą się nie zgodzić, żebyście do mnie przychodzili.
-
Oni tam się nie bardzo interesują...
-
Chodźcie, na początek dam wam ciastek.
Weronika
popełniła błąd. Jeśli da się dzieciom słodycze to potem bardzo
trudno się od nich uwolnić. Przychodziły prawie codziennie i
codziennie Małgosia ponawiała swoja prośbę o naukę. Na początek
musiała się nauczyć wyrabiania ciasta, potem pilnowała wywarów z
ziół. W tym czasie Jaś spoufalił się z niedźwiedziem. Zanosił
mu ciasteczka, czasem podrapał za uchem.
Jak
to zwykle bywa, taka idylla nie mogła trwać zbyt długo.
Któregoś
dnia dzieci nie przyszły. Weronika nie przejęła się tym zbytnio.
Zdarzało się już nieraz, że nie zachodziły do niej przez dzień
albo dwa. Gdy leczyła Makową z gorączki dowiedziała się, że
umarła żona Wocla, mama Jasia i Małgosi. Czarownica przypuszczała,
że gdy dzieci otrząsną się po śmierci matki znowu ją odwiedzą.
W tym wieku dość szybko przechodzi się nad śmiercią bliskich.
Dni
mijały, a Weronika zajęta nauką i swoimi eksperymentami, trochę
zapomniała o rodzeństwie. Minął miesiąc, gdy ktoś cicho zapukał
do chaty. Przed drzwiami stała Gosia.
-
Dawno cię nie było – uśmiechnęła się czarownica zapraszając ja do środka.
-
Muszę się nauczyć czarować! I to teraz! - w głosie dziewczynki brzmiała jakaś nienaturalna determinacja.
-
Już kiedyś ci mówiłam. Na to trzeba dużo czasu...
-
Ale ja muszę... muszę – Małgosia się rozpłakała.
-
Co się stało?
-
Naucz mnie jak zabić czarami! - krzyknęła dziewczynka.
-
Co? Mam cię uczyć robienia ludziom krzywdy...
-
Nie to nie!!! - krzyknęła Gosia i wybiegła z chaty trzaskając drzwiami.
Weronika
została sama. Czuła, że dzieje się coś bardzo złego. Zapukała
w podłogę.
-
Misiu! Idę do wsi. Muszę dowiedzieć się o co chodzi.
Wyszła
z chaty i ruszyła w stronę wioski. Niedźwiedź dogonił ją po
kilkunastu metrach.
-
To ja idę na ryby. Czuję, że jakoś tak mam brzuszek pusty...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz