W
końcu uznała, że siedzenie i myślenia do niczego jej nie
doprowadzi. Czas wstać, poprosić o wskazanie drogi i niech się
dzieje co chce. Ruszyła w kierunku wielkiej budowli, by znaleźć
kogoś z rady. Nagle przystanęła przy ścianie jednego z
pomniejszych szałasów, bo usłyszała jakieś przyciszone głosy.
Normalnie nie lubiła podsłuchiwać ludzi, ale tutaj wszystko było
jakieś dziwne. Na opak. Zresztą rada też nie grała z nią zbyt
uczciwie.
-
Czuję się z tym trochę źle
-
Żal ci tej małej?
-
Trochę, nie powinniśmy jej kazać robić czegoś takiego...
-
To dla jej dobra, albo się nauczy albo zginie. Po co komu
czarownica, która nie potrafi załatwić takiej sprawy?
-
A ty byś potrafiła? Ile masz lat, ile doświadczenia?
-
Ja? No widzisz. Mnie byłoby szkoda. Moje doświadczenie bardziej
przyda się wspólnocie niż śmierć. Tej małej aż tak szkoda nie
będzie. No i proroctwo...
-
Tak, sama wiesz jak to jest z tymi proroctwami. Mam wrażenie, że
ty, ja i cała reszta zgromadzenia... Mówiąc krótko wysyłając ją
tam samą dopuściłyśmy się morderstwa.
-
Może.... może masz rację. Ariela była doświadczoną czarownicą
i nie wróciła. Nie możemy tracić kolejnej, a problem trzeba
rozwiązać. Jeśli się nie uda, to potwór i tak w końcu do każdej
z nas się dobierze.
-
Jeśli potężne czary bojowe Arieli nie zadziałały, to co ta mała
może zrobić? Poczęstuje potwora ziółkami?
Weronika
miała już dość. Po cichu wycofała się od ściany. Więc to tak!
Wysyłają ją na pewną śmierć, bo same nie wiedzą co zrobić.
Przy okazji puszą się i nadymają. Takie stare i doświadczone.
Takie niby mądre. Wspomniały coś o czarach bojowych. Dziewczyna
nie miała o nich najmniejszego pojęcia. Do tej pory skupiała się
głównie na leczeniu ludzi i zwierząt, nie na walce. Zaczęła
gorączkowo myśleć. Skoro nie czary to co? Co może zrobić, by się
uratować? Może po prostu powinna odwrócić się na pięcie i uciec
do swojej chaty. To nie rozwiąże problemu. Będzie wtedy miała
przeciw sobie wszystkie czarownice. Co więcej, to coś będzie
mordowało wszystkie wiedźmy i w końcu dotrze też do niej.
Dopadnie ją, gdy najmniej będzie się tego spodziewała. Lepiej
stawić czoła potworowi teraz i to na własnych warunkach. Mogła
też wrócić i poprosić niedźwiedzia o pomoc, ale przecież nie
mógł za nią rozwiązywać wszystkich problemów. Nie chciała go
też narażać, bo tak naprawdę nie wiedziała z czym trzeba będzie
się mierzyć.
Widziała,
że rozwiązanie musi być proste. Jakie? Jeśli ktoś lub coś
próbuje cię zabić to... No tak! To jej jedyna szansa. Trzeba to po
prostu po ludzku porąbać na kawałki. Zaczęła się rozglądnąć.
Czy czarownice mają jakiś magazyn z bronią?
-
Przepraszam - zaczepiła przechodzącą nieopodal względnie młodą
wiedźmę - Potrzebuję czegoś do cięcia. Jakiego sporego ostrza -
doprecyzowała. Tamta nawet się nie zatrzymała tylko wskazała na
stojącą nieopodal szopę. Weronika ruszyła we wskazanym kierunku.
Już po chwili wyszła z szopy uzbrojona w sporej wielkości maczetę.
"Spróbujemy tak, po prostacku" - pomyślała. Potem poszła
jeszcze dowiedzieć się, gdzie ma iść.
Izabella
siedziała na zwalonym pniu i niedbale gładziła sierść wilka.
Biła się z myślami. To wszystko było nie w porządku. Nie lubiła
za bardzo tej nowej. Wkurzała ją. Trzeba też podkreślić, że
Izabella nie była wzorem empatii ani książkowym przykładem
życzliwości. Była złośliwa i mściwa. Mimo, że - czego
bynajmniej nie sugerował jej wygląd - miała już grubo ponad
dwieście lat, jej reakcje często były reakcjami zblazowanej
nastolatki. Potrafiła krzywdzić bez większego powodu. Zesłać
krótką chorobę tylko dlatego, że ktoś na nią źle spojrzał
albo powiedział kilka nieprzemyślanych słów. Mogła sprawić, że
krowa nie dawała mleka przez miesiąc i robić inne podobne rzeczy.
Często zresztą tak właśnie robiła. Jednak nawet ona uważała,
że istnieją pewne granice.
Teraz
siedziała głęboko zamyślona. W porównaniu ze starymi
czarownicami była jeszcze bardzo młoda. Dlatego nie dopuszczano jej
do polityki i nie zawsze wszystko rozumiała. Teraz jednak musiała
przyznać, że to nie jest żadne usprawiedliwienie. Ani dla nich,
ani dla niej. Potem zaczęła kląć. Wypowiadała słowa wolno i
systematycznie przeładowując je narastającą w niej złością.
Wreszcie wstała i ruszyła przed siebie aż doszła do drzewa z
wielką dziuplą, w które trzymała różne przydatne rzeczy.
Dziupla była chroniona zaklęciem, więc nikt przypadkowy nie mógł
z niej nic zabrać. Zaklęcie było tego rodzaju, że po prostu
dziupli się nie zauważało.
Izabella
wspięła się na palce i sięgnęła do środka. Chwilę szukała.
Powoli i ostrożnie wyjęła podłużny przedmiot. Odwinęła go ze
szmat. Nie wiedziała, czy akurat to jej się przyda, ale póki co
nie miała lepszych pomysłów. Musi wystarczyć.
Szła
przed siebie przez las niepewnie rozglądając się na boki. Nie była
pewna czy obrała właściwy kierunek. Tu ostatecznie skierowała ją
rada, ale czy te stare babska naprawdę cokolwiek wiedziały?! Weszła
na niewielką przesiekę i...
Wszystko
stało się bardzo szybko. Coś nagle śmignęło zza zarośli.
Weronika zdążyła tylko kątem oka zarejestrować obrzydliwy i
straszny zarazem kształt. Bez zastanowienia cięła maczetą przed
siebie. Nigdy nie ćwiczyła walki wręcz, ale wiedziała, że ogólna
zasada polega na tym, by ostrze trafiło w ciało przeciwnika. Potwór
oberwał i zajęczał. Dziewczyna cięła po raz drugi i ohydne ciała
skonało wydając dzikie dźwięki i wierzgając sześcioma
owłosionymi mackami w konwulsyjnych przedśmiertnych drgawkach.
Weronika
podeszła powoli bliżej, nachyliła się i... Coś spadło jej na
plecy. Potoczyła się, a stwór wbił się w jej kark zębami. Były
dwa! Zrozumienie tego przyszło jednak za późno. Nie miała żadnych
szans. Osuwała się w ciemność. Taki miał być koniec? - to była
ostatnia myśl, jaka ją nawiedziła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz